piątek, 31 maja 2013

Walczyłam niczym lwica, ale zdobyłam co chciałam!

Z kilkoma zadrapaniami (od pazurów), siniakami (głównie w okolicy kolan - od koszyków), garścią wyrwanych włosów i masą wspaniałości przeżyłam 40% obniżkę w Rossmannie. To już druga taka akcja, pierwszą nieco przegapiłam, kupiłam jedynie brązer Bourjois, który mnie okrutnie rozczarował, więc tym razem postanowiłam zdobyć kilka smakowitych kąsków i rozłożyłam sobie zakupy na kilka "nalotów". Pierwsze moje spostrzeżenie, to że tym razem Ross lepiej przygotował się do szturmu rozentuzjazmowanych i oszalałych kobiet, półki uginały się od kolorowych mazideł i tych do pielęgnacji twarzy, czego jednego dnia brakowało, następnego było uzupełnione. Spostrzeżenie numer 2 to: przy następnej takiej promocji odwiedzam Rossmanna o 7 rano i ani minuty później :)

No, to wstęp mamy za sobą, czas przejść do części poświęconej łupom wojennym (dosłownie). Postawiłam na kolorówkę, choć dla porządku i uspokojenia sumienia pielęgnacja również trafiła do koszyka. To lecimy:


Bourjois - rozświetlający peeling do twarzy,
Rimmel - lakier do paznokci z serii Salon Pro w kolorze Ultra Violet,
Maybelline - cienie do powiek Diamond Glow w kolorze 01 Purple Drama.


Rimmel - lakier do ust Apocalips w kolorze Apocaliptic,
Maybelline - pomadka do ust Super Stay 14hr Lipstick w kol. 160 - Infinitely Fuchsia i 430 - Stay With Me Coral.

Całość wygląda tak:


Zaszalałam, nie przeczę, ale 40% zniżki piechotą nie chodzi :D

środa, 29 maja 2013

Recz o skutecznym doprowadzaniu mnie do szału...

Dzisiaj, przy okazji kolejnej wizyty i zakupów w Rossmannie, dostałam piany na ustach kiedy z szafy Rimmela musiałam wyciągać najgłębiej upchaną sztukę Apoocalips, ponieważ wszystkie egzemplarze z przodu były pootwierane! No szlag mnie trafił, krew zalała (a wiedzieć musicie, że dziewczę ze mnie nerwowe) i mimo, że obiecałam sobie nie wylewać nigdy żółci na blogu, dzisiaj jestem zmuszona swoje żale wylać i upuścić nieco jadu, bo nie wytrzymam!

Grzebiąc przy błyszczykach i jednocześnie będąc trącaną koszykiem, a to w kolano, a to w szacowne moje litery cztery, poza wrzaskiem na usta cisnęły mi się dwa pytania: Czy słowo "przepraszam" jako takie zostało wykreślone z języka polskiego? i drugie: Gdzie do cholery podziała się kultura?

Kwestia 1: Tester. A co to takiego?

Tak sobie myślę czy ludzie w ogóle zdają sobie sprawę z tego, że zachowują się niejednokrotnie gorzej niż ludzie pierwotni?! Przykład? Proszę bardzo. Nie dalej jak dwa dni temu, również będąc w Rossmannie, sięgnęłam po pomadkę (z góry wiedziałam jaki kolor i jakiej marki). Capnęłam ją czym prędzej, bo na plecach leżała mi już jakaś otumaniona promocją kobieta. Idę z nią do kasy, tzn. z pomadką, nie z kobietą, ale coś mnie tknęło i przyjrzałam się jej bliżej, patrzę, że skuwka jest niedomknięta, otwieram. I co zastaję? Pogryzioną pomadkę ze śladami zębów i powbijanych pazurów!! Nie wiem jak Wy, ale ja za szminką na zębach nie przepadam, a jeśli ktoś chciał się pożywić to polecam raczej pączka lub ewentualnie zdrową opcję - jabłko. WTF! I uwierzcie mi, że to nie była pierwszy raz kiedy zastałam szminkę w takim stanie. Testery były do każdego produktu i do każdego koloru, więc tym bardziej jest to dla mnie niezrozumiałe. Tak ciężko rączką sięgnąć po opakowanie z napisem TESTER?! Jak widzę jak klientki drogerii/perfumerii macają wszystko, co popadnie, to mam ochotę złapać za wiecheć kłaków na łbie i na kopach wynieść ze sklepu! No ja tego nie pojmuję i chyba nigdy nie pojmę, jak można zmacać dajmy na to pięć pomadek i wybrać ostatecznie szóstą, nieskalaną choćby spojrzeniem, o dotknięciu nie wspominając. Zawsze, ale to zawsze sięgam po testery, po coś zostały wymyślone i apeluję do "Palców Grzebalców" - zaprzestańcie macania i wtykania łap, pazurów, zębów do wszystkiego co stoi na półkach, ktoś chce kupić świeży produkt, nie z waszymi zarazkami i bakteriami w środku! A jak zmacasz to weź to co zmacałaś/eś, a nie odkładaj. O pół paczki zjedzonych cukierków, które kupiłam (tak wypchanej papierkami, że nikt by się nie zorientował, że połowy nie ma), lub spróbowanym napoju pisać Wam nie będę, bo mi ciśnienie skoczy do mniej więcej 230.

Kwestia 2: Porządek na półkach.

Miałam taki epizod w życiu, że pracowałam w handlu i to jest naprawdę ciężki kawał chleba, a w szczególności kontakt z klientem. O swoich perypetiach pisać Wam nie będę, ale wiem jak ci ludzie w tych sklepach są umordowani i co znaczy nawet jedno miłe słowo, uśmiech, czy drobna pomoc ze strony klienta. Kiedy wchodzę do sklepu (dajmy na to H&M, drogeria, supermarket) mam ochotę krzyczeć, kiedy widzę ciuchy, kosmetyki czy produkty spożywcze pieprznięte jak komu pasuje. Ludzie chyba nie mają świadomości, że kiedy wrota Bram Niebieskich (czytaj galerii handlowej) o 22.00 zostaną zamknięte dla spragnionych wrażeń klientów, ktoś w tych sklepach zostaje i sprząta cały ten burdel! Ten ktoś, to masło rzucone na pieluchy musi przełożyć, ciuchy zmiędolone na stercie w przymierzalni musi poskładać i odwiesić, pomieszane pasty do zębów na nowo poustawiać. Kiedy kupuję ciuchy zawsze zdejmuję je z wieszaków i najpierw w kasie poddaję wieszaki a potem ciuchy, czy kiedy coś przymierzam, to w 99% odnoszę na miejsce, a jak w tym 1% mi się nie chcę, to odwieszam na wieszak w przymierzalni. W supermarketach kiedy biorę coś zapakowanego w pudło np. kawy Dolce Gusto pakowane w kartonie po 3, zawsze biorę dodatkową pojedynczą sztukę żeby kasjerowi było łatwiej naliczyć, niż szarpać się z tekturą, a jak stwierdzę, że masło mi nie potrzebne, to nie odkładam go na plastikach gdzie jestem, tylko lecę z powrotem do lodówki. I naprawdę zdarzyło mi się w takich przypadkach najpierw zobaczyć zdziwienie, a potem usłyszeć szczere: dziękuję! I to jest bezcenne.

Kwestia 3: Kultura osobista.

Mam wrażenie, że żyję w świecie, który zapomniał co to uprzejmość, grzeczność, generalnie kultura. Kocham po prostu, kiedy ktoś w kolejce tłucze mnie po nogach koszykiem, albo wjeżdża w cztery litery wózkiem, jakby to cokolwiek miało przyspieszyć. Leci ta gawiedź przed siebie, na nic nie zważa, potrąci, uderzy, na nogę nadepnie i nawet "przepraszam" nie powie. Dramat! Uwielbiam też jak np. zastawi całą/całym sobą i wózkiem półkę i czyta skład wody mineralnej, a Ty chcesz capnąć ulubiony ser żółty i takiemu delikwentowi między nogami albo pod pachą musisz się przecisnąć, bo za nic w świecie się nie przesunie, nawet jak najpierw powiesz "przepraszam" a potem płynnie przejdziesz do "spieprzaj dziadu". Nic, stoi i się nie ruszy. (Tak właśnie miałam dzisiaj w Rossmannie, myślałam, że mnie coś trafi). Ubolewam nad takim zachowaniem, liczy się tylko własny interes, nie ma miejsca dla drugiego człowieka :(

Ech... Ulałam "nieco" jadu, musicie mi to wybaczyć, ale wydaje mi się, że jest to ważna kwestia. Niby nic, ale to potrafi uprzykrzyć życie, i staram się mieć gdzieś z tyłu głowy słowa: "nie rób drugiemu, co tobie niemiłe" a codziennie spotykam się z wręcz odwrotną postawą. I to mnie boli, bo nie tak zostałam wychowana, nie tego mnie uczono i czasem naprawdę mam problem z odnalezieniem się w takich sytuacjach. Oglądałyście "Dzień Świra" z rewelacyjnym Markiem Kondratem? Ja się czuję właśnie tak, jak brawurowo odgrywany przez niego Adaś Miałczyński.

Ciekawa jestem Waszych opinii i zakupowych "przygód".

Dla poprawy humoru idę pooglądać sobie moje Rossmannowe zakupy :) Chcecie post ze wszystkimi zdobyczami, czy macie już dość sprawozdań z polowań na 40% promocji?

Pozdrawiam Was ciepło!
E.

poniedziałek, 27 maja 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - Sandwich Mani

Cześć!

Dzisiaj przybywam do Was z szybkim postem. Nie miałam pomysłu na mani i postanowiłam sięgnąć do pomysłu, który od dawna chodził mi po głowie, czyli sandwich mani :) Rzecz prosta, szybka i efektowna, świetna na czas kiedy opuszcza nas wena. Do mojej kanapki wykorzystała L'Oreal Color Riche nr 202 Marie Antoinette oraz pokazywaną już wielokrotnie na blogu Polkę.com :)


Najpierw na paznokcie nałożyłam jedną warstwę Marii Antoniny, potem pokryłam ją Polka.com, a tą z kolei jeszcze raz pomalowałam "maryśką". Mani wg mnie jest lekkie, wesołe, takie z przymrużeniem oka, idealne na poprawę humoru :)



Wybaczcie małą ilość zdjęć i ich wątpliwą jakość, ale przy takim świetle, a raczej przy jego braku, zrobienie ładnych zdjęć graniczy niemalże z cudem.

U Was też tak leje jak z cebra? Czuję się jak w listopadzie :(

Pozdrawiam Was ciepło!
E.

niedziela, 26 maja 2013

Truskawka z wanilią - odżywczy duet od Rival de Loop

Jakiś czas temu postanowiłam ponownie włączyć do swojej pielęgnacji maseczki do twarzy. Swego czasu używałam ich dość namiętnie by później zrezygnować z nich całkowicie bez większego powodu. Ale zima była długa i mroźna, wiatr i ogrzewanie dały mojej cerze mocno "w kość" i sam krem nie wystarczył. Podreptałam więc do Rossmanna i poszperałam w saszetkach z maseczkami i wybrałam odżywczą Rival de Loop - truskawka z wanilią. Opcję z saszetkami uważam za bardzo wygodną, możemy swobodnie wypróbować produkt, a kiedy nam się nie spodoba sięgnąć po inny nie martwiąc się, że pełnowymiarowa tubka/butelka stoi i się marnuje.


Producent obiecuje, że maszeczka poza odżywieniem naszej skóry (skład: Skład: Aqua, Glycerin, Decyl Oleate, Dicaprylyl Carbonate, Glyceryl Stearate Citrate, Glyceryl Stearate, Butyrospermum Parkii Butter, Cetearyl Alcohol, Prunus Amygdalus, Dulcis Oil, Zea Mays Germ Oil, Tocopheryl Acetate, Phenoxyethanol, Panthenol, Dimethicone, Propylene Glycol, Carbomer, Xanthan Gum, Ethylhexylglycerin, Parfum, Fragaria Vesca Fruit Extract, Sodium Hydroxide, Disodium EDTA, Vanilla Planifolia Fruit Extract, Lecithin, Ascorbyl Palmitate, Benzyl Benzoate, Benzyl Alcohol, Potassium Sorbate, Pantolactone, Glyceryl Oleate, Sodium Benzoate, Citric Acid, Benzyl Cinnamate, CI 16035, CI 15510, CI 42090 - źródło) poprawi nam humor, a to wszystko za sprawą zapachu łączącego w sobie soczystą truskawkę i  słodką wanilię. Czy maseczka poprawiła mi humor tego nie wiem, natomiast faktycznie ślicznie pachnie. Jest to zapach delikatny, nie drażniący, bardzo przyjemny i  mnie kojarzy się z zapachem truskawkowej Mamby :D

Konsystencja jest bardzo przyjemna, maseczka ma postać gęstego kremu o lekko różowym kolorze, który dobrze rozprowadza się na skórze, pozostawiając na niej cienką, lekko tłustą powłokę.



Pierwsze podejście do maseczki było średnio udane, nałożyłam ją na buzię po oczyszczeniu twarzy żelem peelingującym i po około 15 minutach zmyłam ciepłą wodą  i nałożyłam krem na noc. Owszem skóra była miękka jednak na policzkach pojawiły się suche placki. Kilka dni później dałam jej jeszcze jedną szansę, ale tym razem jej nie zmyłam, po 15 minutach od nałożenia wmasowałam ją w skórę, a na policzki nałożyłam odrobinę kremu i rano wstałam z mięciutką, gładką i promienną skórą. Używam jej już od kilku tygodni co 3-4 dni  i jestem bardzo zadowolona z efektów, skóra stała się bardziej sprężysta, mniej skłonna do przesuszeń i podrażnień. Nie pojawiły się po niej żadne niespodzianki.

Polubiłam się z truskawkowo-waniliowym duetem i już zrobiłam zapas kolejnych saszetek. 8 ml. połówka saszetki starcza mi na 3-4 użycia, a cena to 1,69 zł za opakowania 2x8 ml. Na trwającej teraz w Rossmannie 40% promocji  na makijaż i pielęgnację twarzy maseczkę można dostać za zawrotne 0,99 zł.

Próbowałyście tego owocowo-słodkiego duetu? Które saszetkowe maseczki polecacie?

poniedziałek, 20 maja 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - WYDANIE SPECJALNE - Golden Rose Holiday nr 62 i nr 55

Dzisiejszy post z cyklu Świeżo Malowane Poniedziałki będzie wyjątkowy z dwóch powodów. Po pierwsze zaprezentuję Wam dwa lakiery w dwóch różnych mani, po drugie w poście wystąpi Gość Bardzo Specjalny, ale to za chwilę, zacznijmy od początku :)

Odkąd na rynku pojawiły się piaskowe lakiery Golden Rose Holiday (czyli jakieś dwa tygodnie temu?) w blogosferze dosłownie zawrzało. Zobaczyłam kilka pierwszych "słoczy" i nie myśląc zbyt długo pognałam niczym Struś Pędziwiatr do osiedlowej drogerii w celu przygarnięcia kilku sztuk. Radość z zakupu była ogromna, ciekawe, nietuzinkowe kolory i cena - 13 zł! Przygarnęłam na początek dwie sztuki - nr 58 i 62, by za kilka dni przytulić jeszcze nr 55, a dzisiaj moja Mama przytachała do domu kolejną buteleczkę, opatrzoną numerem 59. Powiem Wam jedno, jeśli się jeszcze zastanawiacie nad kupnem piasków GR, to czym prędzej przestańcie i zaopatrzcie się w chociaż jeden egzemplarz, ponieważ lakiery są po prostu wyśmienite!

Buteleczka (kształtem przypominająca tą od lakierów Belle) mieści 11,3 ml lakieru, który na naszych paznokciach zamienia się w cukrową posypkę. Pędzelek jest średniej grubości, idealnie przycięty i elastyczny, bardzo dobrze operuje się nim po płytce paznokcia. Lakier ma dość rzadką konsystencję, jednak nie zalewa skórek, do krycia wystarczy już jedna warstwa, ja dla spotęgowania efektu nałożyłam dwie. Lakier wysycha szybko na piękny iskrzący mat :) Piaskowa struktura jest delikatna, dosyć gładka w dotyku, nie zaczepia o ubrania.

Najpierw pokażę Wam Golden Rose Holiday nr 62, który z miejsca stał się moim ulubionym i wiem, że często będzie gościł na moich paznokciach. To malinowy róż z mnóstwem fioletowych drobinek, który w buteleczce wyglądał ładnie, ale dopiero po nałożeniu go na paznokcie stała się magia. Fioletowe drobinki  na paznokciu nie są tak widoczne jak w butelce, ale nadały malinowej bazie niesamowitej głębi, kolor jest wielowymiarowy, połyskuje taką lekką fioletową poświatą. Mówię Wam cud, miód, orzeszki, cały czas patrzę na swoje dłonie.






I jak Wam się podoba? Ja jestem nim totalnie oczarowana :D

A teraz czas na prezentację koloru nr 55 i Gościa Bardzo Specjalnego.

Golden Rose Holiday nr 55 to mroźny błękit z mnóstwem srebrnego brokatu. Jest dużo bardziej roziskrzony niż jego malinowy brat, ale równie urokliwy. Bardzo podoba mi się ten odcień błękitu, chłodny, połyskujący i bardzo orzeźwiający :)



W tym tygodniu obchodzimy wyjątkowe święto - Dzień Mamy :) Uważam, że jest to jeden z najpiękniejszych dni w roku. Wiem, że nasze Mamy kochamy cały rok, ale cieszę się, że w kalendarzu jest dla nich specjalnie zarezerwowany dzień, dzień w którym możemy pokazać jak bardzo są dla nas wyjątkowe. To mamie zawdzięczam, że jestem tutaj z Wami, ona zaraziła mnie mani manią  i przede wszystkim wspiera mnie w prowadzeniu bloga. Cieszy się kiedy niemalże z nabożną czcią wspominam jej o kolejnych obserwatorach, albo podsuwa nowości kosmetyczne i mówi z rozbrajającym uśmiechem: no przecież musisz coś pokazać na blogu :D Dlatego kiedy podetknęła mi dzisiaj pod nos swoje pięknie pomalowane pazurki i z nieśmiałością dziewicy orleańskiej spytała jak prezentowałyby się na blogu, nie zastanawiałam się długo i zrobiłam jej zdjęcia :D Chociaż tak mogę się jej odwdzięczyć za to, że wspiera mnie w mojej małej pasji :D

Przedstawiam Wam dzisiejszego Gościa Bardzo Specjalnego - Moją Kochaną Mamę (a raczej jej dłonie i piękne paznokcie) dumnie prezentującą kolor GR Holiday nr 55.




Ile ja bym dała, żeby mieć takie paznokcie!! Ale ze swoimi nauczyłam się żyć i nawet się lubimy ;P

I co wybieracie - gorącą malinę czy mroźny błękit?

sobota, 18 maja 2013

Pianki Marshmallow i soczysta truskawka, czyli jak zrobiłam interes życia

Dawno, dawno temu, dokładnie tutaj, na początku mojej przygody z blogowaniem, podzieliłam się z Wami jedną z moich obsesji, czyli nałogowym kolekcjonowaniem cieni L'Oreal Color Infaillible. Mam już ich tyle, że nawet nie podchodzę już do szaf francuskiego potentata bo i po co? Posiadam wszystkie kolory, na których mi zależało. Ale przecież jest blogosfera, Ewcia zagląda tu i tam, podgląda kto co prezentuje i tak się złożyło, że na blogu Atqi dojrzałam cień, na widok którego oczy zaświeciły mi się jak dwie gwiazdy w Alei Sław w Hollywood :D Paluszki i Google poszły w ruch i okazało się, że cień pochodzi z zeszłorocznej, limitowanej letniej kolekcji L'Oreal Miss Candy, która o ile pamięć mnie nie myli w Polsce nie doczekała się swojej premiery. Jak już wiedziałam na czym stoję, zalogowałam się na stronie kolejnego mojego internetowego przyjaciela - Allegro i wpadłam jak przysłowiowa śliwka w kompot. Znalazłam nie tylko ten upragniony odcień ale i mnóstwo innych i jak jeszcze zobaczyłam, że cena za pojedynczy cień to niecałe 12 zł mój rozum oszalał! Na szczęście się opamiętałam i przygarnęłam dwie sztuki: upragniony Naughty Strawberry i żeby truskawka nie czuła się w paczuszce samotna, zamówiłam jeszcze Sassy Marshmallow. Za dwie sztuki cieni plus koszty przesyłki zapłaciłam około 33 zł czyli mniej niż za pojedynczy cień w Rossmannie :D To się nazywa interes, tanio i jeszcze w kolorach, których w naszym kraju poza internetem nie uświadczysz.



bezpośrednio w słońcu

bezpośrednio w słońcu

036 Naughty Strawberry to śliczny, intensywny, fuksjowy róż. Kolor tyle ryzykowny (podkreśla zmęczenie oka, ale od czego jest czarna kreska) co piękny. Różowych cieni w swojej kolekcji mam niewiele, ale ten mnie urzekł swoją słodkością i soczystością. Delikatnie roztarty daje subtelną różową poświatę, wklepany opuszkiem palca staje się intensywny i wyraźny.


w świetle naturalnym

032 Sassy Marshmallow kupiłam raczej z konieczności posiadania czegoś nowego niż faktycznego zachwytu nad kolorem, ot taki trochę niebieski szaraczek, jednak w rzeczywistości spodobał mi się jeszcze bardziej niż zadziorna truksawa. Ciężko mi opisać kolor, raz jest błękitny, raz srebrzysty, za chwilę staje się szary by za kolejną stać się lekko miętowy. Mówię Wam, cudo! Kolor kameleon i to właśnie jego zmienność sprawiła, że pokochałam go miłością wręcz szaleńczą. Niestety okazał się niewdzięcznym obiektem do fotografowania, na oku mój aparat wyłapał jedynie jego srebrzystość :(


w świetle naturalnym

Swatche:

w świetle naturalnym

bezpośrednio w słońcu

Pomyślałam sobie, że zrobię Wam niespodziankę i prezentowanymi cieniami zrobię makijaż i wstawię na bloga, żebyście mogły same ocenić jak prezentują się one na oku. Jednak uprzedzam, że mistrzynią makijażu (niestety) nie jestem, starałam się jak mogłam, a wyszło jak wyszło, ostatecznie nie jest źle. Niestety przy głęboko osadzonym oku makijaż nie jest łatwy, a gdy jeszcze dodatkowo ma się opuchnięte powieki, to makijaż staje się wyzwaniem.



Jak widzicie, przy truskawce moje tęczówki stały się nieziemsko niebieskie, a przy Sassy Marshmallow złapały nieco zieleni, a tak naprawdę są szare :D

Jak Wam się podobają smakowitości od L'Oreal? Lubicie cienie Color Infaillible?

PS. Uprzedzając pytania, Sassy Marshmallow z pełną świadomością kupowałam jako tester, informacja była zawarta w opisie aukcji. Cienie są świeże i ważne do 2015 r.

piątek, 17 maja 2013

O stopy zadbać czas!

Niby nic nowego, to wręcz oczywistość, że o stopy trzeba dbać i to zawsze, ale skoro nadszedł czas noszenia sandałków i odsłaniania naszych stóp w mniejszym lub większym stopniu, trzeba zadbać o nie jeszcze bardziej.

Niestety moje stópki nie są wdzięcznym materiałem do pielęgnacji, moim problemem  jest przede wszystkim sucha i czasami pękająca skóra na piętach. Nic to, że w pięty wsmarowuję najróżniejsze kremy, że ścieram niepotrzebny naskórek i staram się jak mogę, ale skóra jest przesuszona. Niestety ma to związek z moim stanem zdrowia i problem ten będzie mi już towarzyszył zawsze. Ale Ewcia nie w ciemię bita kobieta jest i metodą prób i błędów wypracowałam sobie sposób dbania o stopy, szczególnie wiosną i latem (zimą moje zabiegi stają się rzadsze), który przynosi zadowalające efekty. Dzięki temu przywdziałam dzisiaj po raz pierwszy w tym roku i po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy sandałki, a moje stopy znów poczuły się wolne. Jaka to radość zrzucić już nie tylko ciężkie zimowe buty, ale nawet baletki! Cieszyłam się jak małe dziecko :D Swoją drogą, widać niewiele mi do szczęścia potrzeba :)

Aby moje stopy nie przypominały stóp hobbita (w końcu nie mieszkam w Śródziemiu, chociaż czasem żałuję) przede wszystkim staram się systematycznie urządzać moim stopom relaksującą kąpiel, do której używam różnej maści soli do kąpieli oraz olejków przeznaczonych do pielęgnacji stóp, kiedy nie mam olejku wystarczy sama sól. Po takiej 15 minutowej kąpieli delikatnie ścieram naskórek oraz ręcznikiem usuwam skórki przy paznokciach, potem robię peeling, a na samym końcu wcieram balsam do stóp, zakładam skarpetki i pomykam po mieszkaniu. Do codziennych rytuałów należy ścieranie pięt ręcznikiem po każdej kąpieli oraz wcieranie chłodzącego balsamu do stóp tuż przed snem. Niby niewiele, ale pozwala to na utrzymanie stóp w nienagannym stanie.

Na dodatek do tych wszystkich zabiegów używam kosmetyków ogólnodostępnych i tanich. Moimi faworytami w tej dziedzinie pielęgnacji jest od wielu lat Avon i Orriflame. Można tym firmom zarzucić wiele, ale ich kosmetyki do pielęgnacji stóp niezmiennie trzymają wysoki poziom. Dodatkowo co roku mają kilka zapachowych edycji limitowanych, a wg mnie najlepsza była zeszłoroczna avonowska letnia kolekcja o zapachy Mojito, w tym roku Avon zaserwował nam sorbet z papai :)


Peeling Avon Foot Works Exfoliating Scrub, ma przyjemną, lekko żelową formułę z mnóstwem średniej wielkości drobinek, są na tyle delikatne, że nie podrażniają delikatnej skóry stóp, i na tyle ostre, że ładnie usuwają z niej zbędny naskórek, pozostawiając ją jedwabiście gładką (naprawdę) i miękką.



Chłodzący balsam Avon Foot Works Cooling Lotion, to mój ulubiony produkt, ma lekką, żelową konsystencję, świetnie się wchłania, nie pozostawia na skórze nieprzyjemnego lepiącego filmu, za to fenomenalnie chłodzi, przynosi stopom ulgę i ukojenie. Jak już wspomniałam używam go na noc i świetnie niweluje uczucie zmęczonych stóp. Dodatkowo fajnie wygładza skórę, rano stopy są tak przyjemnie gładkie :D



Chłodzący spray Avon Foot Works Cooling Spray to produkt, bez którego nie wyobrażam sobie lata, zawsze mam go w torebce, albo zostawiam sobie buteleczkę w pracy i kiedy czuję, że moje stopy za chwilę zapłoną żywym ogniem, lub czuję, że są opuchnięte aplikuję im kilka psiknięć tego ożywczego preparatu i naprawdę czuję ulgę, co prawda opuchnięcia nie znikają, ale zdecydowanie zmniejsza się uczucie ciężkich i palących stóp.


W ofercie Foot Works jest wiele ciekawych produktów, np. lawendowa maseczka do stóp czy zmiękczający krem do pięt z masłem shea (poluję na niego :D), które często są w atrakcyjnych ofertach cenowych, np. cały zestaw, który Wam przedstawiłam kosztował 16 zł, co prawda musiałam dokonać dowolnego zakupu z katalogu (potrzebowałam kredkę Super SHOCK), ale żal było nie skorzystać.

Oczywiście sama pielęgnacja to nie wszystko. Dbam również o świeżość moich stóp. O ile wszelkiego rodzaju dezodoranty do stóp w formie sprayu zupełnie na mnie nie działają, a wręcz mam wrażenie, że jeszcze tylko wzmagają potliwość, o tyle znalazłam świetny produkt w kremie - Orriflame Foot Care Antiperspirant Foot Cream. Jest bardzo delikatny, ma lekką konsystencję, która bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia filmu na skórze, pachnie miętą, ale zapach jest wręcz niewyczuwalny. Działa naprawdę świetnie, stopy przez cały dzień pozostają suche, po porażkach z dezodorantami myślałam, że jest to niemożliwe, ale jednak jest. Cena regularna za 50 m to 16 zł za 150 ml 33 zł, krem jest bardzo wydajny i warto zainwestować w większe opakowanie. Krem często gęsto jest na promocji i możemy go dostać odpowiednio w cenie ok 10 zł lub 15 zł.



A Wy jak dbacie o swoje stopy? Macie jakieś swoje rytuały, ulubione kosmetyki?

poniedziałek, 13 maja 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - Rimmel 60 Seconds - 415 Instyle Coral

Dzisiaj mam dla Was mani, które chciałam Wam pokazać już tydzień temu, ale z przyczyn niezależnych ode mnie (a może właśnie zależnych) w ubiegłym tygodniu nie byłam w stanie wykonać tak prostej czynności jak umalowanie paznokci. Swoją drogą musiałam przedstawiać swoją osobą niezwykle ciekawy widok, miotająca się po pokoju jak szalona i w akcie desperacji, po czterech nieudanych próbach, malująca pazury bezbarwnym lakierem. Nie powiem, chciałabym się wtedy zobaczyć :D



Ale wracam do Was z poniedziałkowym cyklem i przedstawiam główną postać dzisiejszej notki, czyli lakier Rimmel 60 Seconds w pięknym, koralowym odcieniu 415 Instyle Coral. Jest to kolor, który towarzyszy mi od  3 lat i niezmiennie darzę go ogromnym uczuciem, głównie za to że jest bardzo potymistyczny, intensywny i naprawdę koralowy. W kwestii użytkowej również sprawuje się bez zarzutu, kryje po dwóch cienkich warstwach, wysycha szybko (nazwa zobowiązuje) i na wysoki połysk, nie bąbelkuje. Bąbelki, które widzicie na zdjęciach, to niestety wina bazy, która jest ze mną od blisko dwóch lat i właśnie przyszedł czas, żeby ją wymienić.

Ale dzisiejszym bohaterem pierwszego planu jest nie tylko koral od  Rimmel'a ale również seksowna, zalotna, czarnowłosa Betty Boop, która nieśmiało przysiadła na moim serdecznym paznokciu i filuternie posyła Wam całusa i puszcza oczko swymi dużymi, niebieskimi oczętami :D

Na zdjeciach: baza, dwie warstwy Rimmel 60 Secnds 415 Instyle Coral, top GR Gel Look Top Coat




w mocnyn przybliżeniu (wybaczcie jakość)

Lubicie koralowe odcienie lakierów do paznokci?

sobota, 11 maja 2013

Kiedy puszczają mi hamulce

Obiecałam sobie, że będę oszczędzać, że pasa zacisnę, bo przecież szaleje kryzys, inflacja rośnie, no ogólnie nieciekawie jest. I co? I poszłam z mamą w tango po centrach handlowych i przepuściłam trochę pieniędzy. Brawo Ewcia, twarda z Ciebie kobieta, jak chcesz to potrafisz... popisowo nie dotrzymać złożonych sobie obietnic. I właśnie dlatego nigdy nie robię noworocznych postanowień.

Ale nic, nie ma już co ryczeć nad rozlanym mlekiem, trzeba cieszyć się upolowanymi zdobyczami, a trochę tego jest. I chociaż jestem na siebie okrutnie zła, to widzę jeden mały promyk nadziei, tym razem w moich zakupach prym wiodła pielęgnacja, chociaż znalazło się też miejsce dla kolorówki (jak to dobrze, że kupiłam tą komodę :D).

Przechodzę do dowodów mojej zbrodni:



Aussie, legendarna 3 minutowa odżywka do włosów, wybrałam wersję do włosów długich, jestem bardzo ciekawa tych produktów i mimo, że odżywek używam niezwykle rzadko, skusiłam się na tę od Aussie, dodatkowo do kupna zachęciła mnie promocja w Rossmanie, o której dowiedziałam się na blogu Obsession (dziękuję :D).


Dairy Fun, sole do kąpieli o zapachu truskawki i karmelowego jabłka, na tego typu kosmetyki jestem niezwykle łasa, do tego nadszedł sezon na wzmożoną pielęgnację stóp, a soli do kąpieli używam właśnie do moczenia stópek, więc od razu sięgnęłam po dwie saszetki, z resztą każda z nich kosztowała zawrotną cenę 1,49 zł (Super-Pharm), więc żal było z takiej okazji nie skorzystać (ach, te usprawiedliwienia własnych niecnych czynów).


Fruttini, krem do rąk o zapachu żurawiny w czekoladzie, mówię Wam, pachnie niezwykle smakowicie, akurat potrzebowałam nowego kremu do rak do pracy, a ten jest malutki, idelany do postawienia na biurku i do tego ten zapach. Firma Fruttini ma ogólnie świetne zapachy swoich kosmetyków, kiedyś, bardzo dawno temu, używałam balsamu do ciała o zapachy toffi, dobrze nawilżał a przy tym tak pachniał, że niewiele brakowało o bym go zjadła, czyste, płynne, ciągnące się toffi... mmm....


Będąc w Blue City nie mogłam przejść obojętnie obok salonu NYX, o paletce cieni do powiek, w której się zakochałam pisałam tutaj, więc naturalną koleją rzeczy było, że moja kolekcja powiększy się o kolejne cuda amerykańskiej marki. Przeurocza i bardzo kompetentna Pani Konsultantka (że też nie zapamiętałam imienia) opowiedziała mi o każdym produkcie i pomogła  w doborze koloru zarówno różu w kremie jak i matowego błyszczyka. Trafiła idealnie i w moje gusta i w kolory idealne do mojej karnacji. Serdecznie dziękuję i jeśli będziecie miały okazję odwiedzić salon NYX'a nie zastanawiajcie się nawet sekundy.


I powiedzcie mi, jaką karę mam sobie wymierzyć?