środa, 26 czerwca 2013

My name is Bamba, Bella Bamba!

Cześć!

Dzisiaj przedstawiam Wam agenta specjalnego w służbie Jej Królewskiej Mości  firmy Benefit. Agenta, który uwodzi pięknym opakowaniem, cudownym kolorem i efektem rozświetlenia skóry. Tłumy szaleją, kobiety mdleją, krzyki, piski! Tak to on! Panie i ... Panie przedstawiam Wam Bambę, Bella Bambę - róż do policzków z efektem 3D!

Firmę Benefit zna chyba każda z nas, powiedzmy sobie szczerze, że obok ich kosmetyków rzadko można przejść obojętnie, mają cudowne, przyciągające wzrok opakowania, które aż krzyczą: weź mnie! Na te uroki bardzo długo byłam odporna, ale kiedy kupiłam zestaw Filin' Dandy (klik) nie było już odwrotu, wpadłam po uszy. Zamarzył mi się pełnowymiarowy róż :) Dandeliona miałam dzięki zestawowi miniatur, Coralista mnie kusił, ale już podobny odcień róży przewalał się po kuferku, Hervana spoglądała na mnie wyzywająco, ale nic poszłam dalej i nagle coś do mnie zaczęło mrugać, świecić się, a moje oczy zrobiły się jak pięć złotych, tak to ona, to mój łup - Bella Bamba :)


Pierwsze co zwraca uwagę to opakowanie, trójwymiarowe, mieniące się na wszystkie kolory tęczy. W środku, oprócz 8 g pudru, znajdziemy na wieczku niewielkie lusterko, z którego nie korzystam (wciąż jest zaklejone ochronną folią) oraz pędzelek, który jest miękki, ale wg mnie niepraktyczny i używam swojego ukochanego pędzla do różu z Sephory. Z tyłu znajduje się naklejka ze składem, oraz opisem produktu w kilkunastu językach, w tym po polsku. Z tego co pamiętam wcześniejsze wersje tych róży miały całkowicie zdejmowane wieczko, w moim egzemplarzu wieczko jest integralną częścią całego pudełka, jest odchylane, a zamyka się na magnesik. Integralność wieczka z całością pudełka nie stanowi jednak dla mnie większego problemu i tak w trakcie wykonywania makijażu trzymam całe opakowanie w dłoni, więc wszystko mam pod kontrolą, nic się nie zamyka bez mojej wiedzy.



Ale Bella Bamba skradła moje serce przede wszystkim kolorem, który określiłabym jako mroźny, arbuzowy róż. To kolor z tych odświeżających cerę. Pięknie ją rozświetla i uwypukla kości policzkowe nadając im jednocześnie lekką poświatę koloru - to chyba właśnie jest ten efekt 3D. Ma w sobie złote drobinki, które ocieplają nieco mroźny odcień różu, w słońcu są widoczne, ale nie dają tandetnego efektu. Róż daje mocno rozświetlający efekt, dlatego używam go, kiedy moja szara i zmęczona cera potrzebuje zdrowego blasku i delikatnego dziewczęcego rumieńca. Jednak na panujący za oknem żar tropików raczej go nie używam, mam mieszaną cerę w kierunku do tłustej, więc boję się, że mógłby spotęgować efekt świecenia się skóry.

w świetle dziennym

bezpośrednio w słońcu

Kosmetyk jest bardzo dobrze napigmentowany, nasze pierwsze spotkanie zakończyło się mega różowymi policzkami i efektem dość karykaturalnym, ale już kolejne wywołało u mnie wręcz dozgonny zachwyt i miłość po grobową deskę. Konsystencja pudru jest dość zbita, ale nie twarda, wystarczy jedno dotknięcie pędzla by nabrać na niego odpowiednią ilość produktu, co czyni go niesamowicie wydajnym. Po pół roku używania w zasadzie nie widzę ubytków. Ciekawostka, puder pachnie pudrowymi dropsami owocowymi, jest to zapach bardzo delikatny i absolutnie nieuciążliwy, wg mnie świetnie komponuje się z kolorem różu :) Jak widać Benefit zadbał o wszystko :D

To teraz czas na swatche:

w świetle dziennym

bezpośrednio w słońcu

A tak Bella Bamba prezentuje się na mym licu:



Jest to kosmetyk, który po prostu uwielbiam, ma idealny kolor, jest bardzo trwały (utrzymuje się na buzi cały dzień), wydajny, sięgam po niego bardzo często, a wykonywanie nim makijażu to dla mnie czysta przyjemność. Cena regularna to 135 zł, jednak warto polować na promocje w Sephorze, ponieważ róż wart jest każdej wydanej na niego złotówki. Teraz mam ogromną ochotę na Hervanę :) A ponieważ w Sephorze są teraz dni VIP, czyli 20% zniżki na cały asortyment, to całkiem możliwe, że poznam się z nią bliżej już niedługo :D

Lubicie kosmetyki firmy Benefit? Które ich produkty lubicie najbardziej?

Ewa :)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - Golden Rose Miss Selene nr 161

Bezsprzecznie przyszło lato! Skwar za oknem jest wręcz niewyobrażalny, chociaż jeszcze większy panuje w moim mieszkaniu. Poważnie, w czterech ścianach mam temperaturę wyższą niż na zewnątrz, można oszaleć! A jak w takich warunkach ma schnąć lakier do paznokci?! I tu zbliżamy się do sedna dzisiejszej notki.

Na przywitanie upałów zachciało mi się czegoś mocnego na pazurkach, jakiegoś neonu. Ponieważ w swojej kolekcji takowych odcieni nie posiadam, uśmiechnęłam się pięknie do koleżanki i pożyczyłam od niej lakier Golden Rose Miss Selene nr 161 - piękny, ostry, neonowy róż.


Niestety wczoraj nie był mój dzień na malowanie paznokci. Ponieważ w domu było nie do wytrzymania zabrałam swoje cztery litery na balkon, gdzie wiał przyjemny wiaterek. Usadowiłam się wygodnie w fotelu i sięgnęłam na parapet po odżywkę OPI, która od miesiąca była moją bazą. Właśnie "była", ponieważ zsunęła się z parapetu i malowniczo roztrzaskała się na glazurze! Uwierzcie mi, zawyłam z rozpaczy! Gdyby była stara i zgluciała to jeszcze jakoś bym przeżyła, ale była nowa, użyta kilka razy. Krew mnie zalała i szlag trafił a łzy wściekłości pociekły mi po policzkach. Wściekła byłam na samą siebie, na swoją głupotę i na tą duchotę co mnie z mieszkania na balkon wygnała. Dobrze że nie rozbiłam lakieru koleżanki...

Kiedy doprowadziłam balkon do porządku powlokłam się smętnie do środka. Sięgnęłam po maleńką, 5ml buteleczkę Miss Selene i mina nieco mi zrzedła kiedy zobaczyłam malusieńki pędzelek. Rozpieszczona pędzelkami OPI, Essie czy IsaDory miałam w oczach przerażenie i nie wiedziałam jak zabrać się do malowania. Głośno westchnęłam i stwierdziłam, że muszę dać radę :) I tutaj mój pech (na razie) się skończył, okazało się, że lakier nakłada się fantastycznie, pędzelek mimo, że mały, jest bardzo elastyczny i dobrze nakłada lakier. Pierwsza warstwa była mocno transparentna, ale dodałam drugą, nieco grubszą i efekt był więcej niż zadowalający :D Lakier wysechł całkiem szybko i nie zbąbelkował. Spodziewałam się kremowego wykończenia a otrzymałam moje ukochane żelkowe i szkliste, które dodatkowo podrasowałam wysuszaczem Insta-Dry od Sally Hansen. I ten kolor! Prawdziwy róż :) Zakochałam się bez pamięci i na pewno zakupię własny egzemplarz tego lakieru.

Tak lakier prezentuje się na paznokciach:







Na środkowym palcu wylądowała wodna naklejka z Betty Boop, jak mówiłam wczoraj nie był mój dzień, na malowanie paznokci, naklejka nie tylko zdobi pazurek, ale i maskuje to i owo :D Ale o tym cicho sza!

Lubicie neony na paznokciach? Używałyście lakierów z serii Miss Selene? Jakie kolory polecacie?

Trzymajcie się ciepło,
E.

wtorek, 18 czerwca 2013

Szach Matte - NYX Soft Matte Lip Cream (05 - Antwerp)

Po fazie maniakalnego kupowania wszelkiej maści cieni do powiek, potem lakierów do paznokci w ilościach wręcz hurtowych, przyszedł czas na szał związany z wszelkiego rodzaju mazidłami do ust. Szminek trochę już mam (i błyszczących i matowych), błyszczyków to już nawet nie liczę, ale takiego łączącego w sobie cechy szminki i matowe wykończenie jeszcze nie próbowałam, więc kiedy odwiedziłam ostatnio salon NYX'a  bez drgnięcia powieki przygarnęłam produkt Soft Matte Lip Cream w kolorze 05 - Antwerp.


Producent opisuje Soft Matte Lip Cream jako matową szminkę w płynie o delikatnej i komfortowej dla ust konsystencji. Określił ją również jako "rodzaj farby do ust" i muszę przyznać, że coś w tym jest :) Na rynku dostępne jest 11 odcieni, każdy z nich nosi nazwę innego miasta:
- 01 Amsterdam (jasna czerwień),
- 02 Stockholm (beż),
- 03 Tokyo (jasny róż),
- 04 London (brąz),
- 06 Instanbul (zgaszony róż),
- 07 Addis Ababa (fuksja),
- 08 Sao Paulo (ciemna czerwień),
- 09 Abu Dabhi (szary beż),
- 10 Monte Carlo (burgund),
- 11 Milan (zgaszony róż).
Kolory możecie obejrzeć tutaj.

Opakowanie pomadki jest bardzo minimalistyczne, buteleczka ma kolor szminki natomiast nakrętka jest czarna, matowa, lekko gumowana przez co wygodnie leży w ręce i się z niej nie wyślizguje. Na przodzie znajduje się logo marki, nazwa i opis produktu, pojemność (6,5 g), pod spodem znajduje się naklejka z numerem i nazwą koloru, z tyłu znajdziemy informacje o składzie i miejscu produkcji. Wszystko bardzo czytelne. Aplikator to standardowa, miękka gąbeczka, która nabiera właściwą ilość produktu.



I teraz to na co wszyscy czekają, czyli pomadka w całej swej okazałości. Szminkę mogę określić jednym słowem: fenomenalna! Nazwa Lip Cream jest nieprzypadkowa, ponieważ jej konsystencja przypomina lekki, puszysty krem, który bezproblemowo nakłada się na usta. Aplikator gładko sunie po ustach, pozostawiając na nich cienką, równą warstwę koloru. Szminka po nałożeniu na wargi przez chwilę pozostaje "plastyczna" dzięki czemu łatwo się z nią pracuje, możemy dokładnie pokryć usta kolorem, a ewentualne poprawki nie sprawiają trudności, dopiero po chwili pomadka zaczyna "zastygać" i z satynowej staje się zupełnie matowa, wtapia się w skórę, efekt jest naprawdę bardzo naturalny. W ogóle nie czuć jej na wargach, jest bardzo lekka, nie podkreśla suchych skórek, nie wysusza ust i się nie kruszy. Ściera się równomiernie, pozostawiając na ustach delikatny kolor jakbyśmy użyły nie szminki a tint, stąd określenie tego kosmetyku mianem "farby do ust" jest bardzo trafne.

Kolor, który wybrałam jest bardzo uniwersalny. Antwerp to średni, ciepły róż, z lekką nutą koralu, dobrze stapia się z naturalnym kolorem ust. Świetny do codziennego makijażu.

Tak prezentuje się na ustach:


Pomadka ma też bardzo przyjemny, delikatny zapach. Określiłabym go jako słodko-maślany, nienachalny.

Jestem bardzo zadowolona z NYX Soft Matte Lip Cream, mimo, że preferuję bardziej połyskujący makijaż ust, po ten kosmetyk sięgam bardzo często, ponieważ pięknie podkreśla usta a efekt matu jest bardzo naturalny.

Cena pomadki to 29,90 zł.


Powiem Wam w sekrecie, że mam ogromną ochotę wypróbować nie tylko inne odcienie "matowego kremu", ale też błyszczyków NYX Mega Shine Lip Gloss - dzisiaj przyglądałam im się w Arkadii i z miejsca trafiły na moją "chciejlistę" :D

Mam też dla Was bardzo dobrą nowinę, poza salonem NYX w warszawskim Blue City, kosmetyki amerykańskiej firmy będzie też można dostać w wybranych perfumeriach Douglas w całej Polsce! Ja już widziałam kosmetyki NYX w warszawskiej Arkadii, co prawda nie jest to cała oferta, ale znajdziecie tam linery, kredki do oczu, cienie do powiek, szminki, błyszczyki, pudry, podkłady, bazy pod makijaż i korektory, więc całkiem sporo :) Więcej informacji na ten temat znajdziecie na fanpage'u NYX'a na Facebooku.

Jak Wam się podoba takie wykończenie makijażu ust? Wolicie mat czy połysk błyszczyka? Używałyście Soft Matte Lip Cream?

Pozdrawiam!
E.

piątek, 14 czerwca 2013

Więc chodź, pomaluj mi usta na różowo - Sephora Glossy lip pencil - 01 Glossy pink

Szminki/błyszczyki w kredce to kolejny z tegorocznych hitów kosmetycznych. Pojawiają się w ofercie coraz większej liczbie marek, wystarczy wspomnieć Bourjois, Astor, czy IsaDorę. W moje ręce wpadła propozycja z wiosennej kolekcji Sephory - błyszczyk w kredce Glossy lip pencil w kolorze Glossy Pink, który będzie bohaterem dzisiejszego wpisu.


Glossy lip pencil dostępny jest w trzech kolorach:
- glossy raspberry,
- glossy pink,
- glossy orange,
i reklamowany jest jako idealne połączenie balsamu z błyszczykiem, które podkreśli i uwypukli nasze usta nadając im olśniewającego blasku.

Kosmetyk zamknięto w solidnym, czarnym, plastikowym opakowaniu mieszczącym 2,84 g produktu. Do tej pory spotkałam się z opakowaniami w kolorze zbliżonym do koloru szminki, w tym przypadku kolor podpowiada nam końcówka, za pomocą której wysuwamy również sztyft.



Błyszczyk przy pierwszym kontakcie z naszymi ustami wydaje się dosyć twardy, jednak pod wpływem ciepła warg lekko topnieje i gładko sunie po ustach. Świetnie je nabłyszcza, daje fajny, mokry efekt. Nie skleja ust i ich nie wysusza. Czy ma w sobie balsam, tego nie wiem, w każdym razie nie zauważyłam ani polepszenia, ani pogorszenia kondycji moich ust. Ma za to w sobie sporo drobinek, które fajnie odbijają światło potęgując blask ust. Niestety jak dla mnie drobinek jest trochę za dużo i czuć je na ustach, na całe szczęście nie wyglądają tandetnie i schodzą razem ze szminką, nie migrują po całej twarzy. Trwałość zbliżona do trwałości tradycyjnego błyszczyka, 2-3 godziny bez jedzenia i picia.

Kolor to wg mnie jasny, zmrożony arbuz. Jest bardzo delikatny i subtelny, idealny do codziennego makijażu. Na ustach daje przyjemny, transparentny efekt.




Połączenie subtelności koloru i łatwości aplikacji, powoduje, że nakładanie tego produktu na usta jest naprawdę przyjemne i można spokojnie obyć się bez lusterka. Dodatkowo zajmuje mało miejsca i świetnie sprawdzi się jako kompan w podróży :) Wg mnie to bardzo przyjemny produkt, łatwy w aplikacji, do tego posiada uroczy kolor, który odświeża mój codzienny makijaż i nadaje mu lekkości. Jeśli macie ochotę wypróbować to polecam.

Pozdrawiam,
E.

czwartek, 13 czerwca 2013

Przetańczyć chcę całą noc!

Cześć!

Chciałabym się z Wami podzielić wrażeniami z pewnej, niesamowitej imprezy, w której miałam ogromną przyjemność uczestniczyć w ubiegłą sobotę :) Impreza nazywała się "Manufaktura Kobiecości", a organizowana była przez warszawską szkołę tańca Akademia Tańca M&I Sulewscy.

Taniec jest dla mnie właśnie tą formą ruchu, która najbardziej mi odpowiada. Siłownia, fitness czy bieganie najzwyczajniej w świecie mnie nudzą, męczą i nie sprawiają przyjemności. Chciałabym chodzić na basen, ale niestety jedyny styl pływania jaki mi wychodzi jest to tzw. tyłkiem do dna, więc na pływalni mnie nie ujrzycie. Tak, taniec to jest to :) Zaczynałam już od lat szczenięcych (amatorsko i dla czystej przyjemności), do tej pory pamiętam jak czatowałam przy MTV i VIVIE (jeszcze w czasach kiedy obie stacje puszczały teledyski, ale nie durne reality shows) i nagrywałam ulubione teledyski, żeby potem w pocie czoła odwzorowywać efektowne choreografie. To były czasy... Potem nieco z tego wyrosłam, poza tym studia i praca pochłaniały większą część mojego czasu i energii, ale gdzieś ta miłość do tańca pozostała i tak pięć lat temu zaczęłam regularnie uczęszczać na zajęcia, z przyczyn zdrowotnych miałam roczną przerwę, ale od ponad trzech lat, nie ma tygodnia bym nie stawiła się na zajęcia gotowa popląsać po parkiecie :) Uwielbiam to uczucie kiedy umordowana całym tygodniem pracy zmuszam moje ciało do wygibasów, na początku jest opór i ból, a potem czuję jak endorfiny rozchodzą się po całym moim ciele i wszystkie zmartwienia ulatują, chociaż na te 1,5 godziny :) Wiecie jakie to uczucie? Wspaniałe!

Tyle tytułem wstępu :)

źródło: www.akdemiatanca.pl 

Ubiegłotygodniowa "Manufaktura ..." była już drugą edycją tej imprezy, pierwsza miała miejsce w marcu i oferowała takie atrakcje jak ladies style (choreografia z krzesłami do muzyki z Moulin Rouge) czy joga dźwięku (po prostu odpłynęłam w nieznane rejonu mojego umysłu). Tym razem organizatorzy zapewnili uczestniczkom niezwykłą mieszankę warsztatów.

Na pierwszy ogień 1,5 godziny z ognistą salsą cubaną solo z niesamowitym prowadzącym, dawno nie spotkałam tak pozytywnie zakręconej osoby. I te rytmy! Dziewczyny, pupsko i stopy same rwały się do tańca, cieszę się, że miałyśmy też elementy rumby kubańskiej i mambo. Bawiłam się świetnie, a moje biodra pokochały te ruchy, nawet nie przypuszczałam, że salsa może być tak energetyczna, dynamiczna i do tego  seksowna. Dosłownie szał ciał! Wyobrażam sobie co się musi dziać kiedy tańczą Kubańczycy, energia w czystej postaci :) Oczywiście te i owe ruchy nie wychodziły mi tak idealnie jakbym sobie tego życzyła, ale zabawa była przednia i powiem Wam tak: ja chcę jeszcze raz!!

Potem dla uspokojenia ciała (i nie tylko ;P) odbył się warsztat z coachem o intrygującym tytule "Szczęście na okrągło". Prowadzący zajęcia, Pan Wojtek, okazał się również niesamowicie pozytywną osobą, prowadził warsztat bardzo ciekawie, nawet nie wiem kiedy minęło to 1,5 godziny. Warsztat był bardzo inspirujący, dzięki ciekawemu podejściu do tematu, nie było mowy o klasycznym pitu pitu, typu spójrz codziennie w lustro i się do siebie uśmiechnij a będziesz szczęśliwa. Nie, Pan Wojtek pokazał, że szczęście to codzienna praca nad swoimi przyzwyczajeniami, stylem życia, zachowaniami, pokazał jakie emocje zbliżają nas do upragnionego stanu szczęścia, a jakie je w nas zabijają, skupił się również na schematach, które wtłaczane w nas od małego, powodują że sami wpędzamy się w błędne koło i oddalamy od szczęścia, często nawet o tym nie wiedząc. Niezwykle inspirujące zajęcia i wyniosłam z nich naprawdę bardzo wiele :)

A na deser, warsztat z tańca hula! Nawet nie wiem co napisać! Od zawsze myślałam o tym tańcu dosyć stereotypowo, no wiecie, kwiatki, spódniczka z ratafii i kokoski na biuście :D Jakże się myliłam! Taniec hula ma z tym obrazkiem raczej niewiele wspólnego, a okazał się pięknym, niezwykle harmonijnym tańcem, ale też wcale nie takim prostym. Urzekło mnie w nim wszystko, od muzyki, ruchów, opowiadanej za jego pomocą historii, po jego subtelność i kobiecość. Jest to taniec niezwykle wdzięczny, mimo że technicznie ciężki, to jednocześnie relaksujący i ładujący niezwykłą energią. Jestem pewna, że na tym jednym warsztacie się nie skończy i jeśli tylko będę miała okazję zapisać się na pełnowymiarowy kurs na pewno to zrobię :)

To były rewelacyjne zajęcia, wyszłam z nich fizycznie zmęczona, ale wręcz nabuzowana energią, coś niesamowitego, dawno nie doznałam czegoś takiego, uśmiech nie schodził mi z twarzy do momentu kiedy nie złożyłam swojej główki na poduszce :) Na pewno była to zasługa świetnie dobranych warsztatów, tak różnorodnych, że nie sposób było nie być zainteresowanym, do tego niesamowici prowadzący, ludzie z pasją i dobrą energią, chciałabym więcej takich ludzi spotykać w swoim życiu, naprawdę :)

Już nie mogę się doczekać kolejnej "Manufaktury ..." i gorąco polecam Wam tego typu imprezy. Na pewno dam Wam znać o kolejnej edycji :)

Pozdrawiam,
E.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - IsaDora nr 712 - Ocean Drive + Zoya Pixie Dust Summer Edition - Stevie

Cześć!

Chwilę mnie nie było, ale powracam z cotygodniową prezentacją moich lakierowych kombinacji :D Żeby wynagrodzić Wam mały zastój na blogu przychodzę dzisiaj do Was z moją ukochaną miętą nad miętami, czyli lakierem IsaDory, opatrzonym numerkiem 712 i wdzięcznie nazwanym Ocean Drive. Do miętusa dobrałam nowość od Zoyi czyli letnią edycję piaskowej kolekcji Pixie Dust we wrzosowym kolorze o nazwie Stevie. Postanowiłam tym razem skontrastować nie tylko kolory, ale również wykończenia, zestawiłam błyszczący krem  z matowym roziskrzonym piaskiem :D


Ocean Drive to piękna, intensywna, morska mięta, ma w sobie dużo niebieskich tonów, w sumie bliżej jej do turkusu, ale i tak jest to mój ulubiony miętowy odcień, bardzo letni, na wiosnę wybieram jednak te bardziej rozbielone miętusy. Konsystencja lakieru jest dość rzadka, jednak nie rozlewa się po płytce, w ryzach trzyma go charakterystyczny, szeroki pędzelek, który jest świetny, wystarczą dwa ruchy na pokrycie płytki kolorem, ale przy mojej małej płytce trochę trudno operuje się nim przy skórkach. Lakier kryje już po jednej warstwie, wysycha szybko na lekki półmat.


Stevie od Zoyi to lakier, w którym zakochałam się od pierwszego zdjęcia promocyjnego w internecie :) To delikatny wrzos z mnóstwem srebrnych drobinek. Ma średnią konsystencję, nakłada się bardzo dobrze, dzięki bardzo zgrabnemu i elastycznemu pędzelkowi. Od swoich sióstr z podstawowej kolekcji Pixie Dust różni się tym, że dużo szybciej wysycha i ma bardziej widoczną strukturę.


A tak lakiery prezentują się w duecie na paznokciach:





Lubicie takie zestawienia na paznokciach? Jaki jest wasz ulubiony duet?

Pozdrawiam ciepło,
E.

środa, 5 czerwca 2013

Fruttini Cranberry Choc Hand Cream - krem do rąk żurawinowo-czekoladowy

Jakiś czas temu w poście zakupowym, pochwaliłam się bezczelnie zakupem kremu do rąk firmy Fruttini o zapachu żurawinowo-czekoladowym. Dzisiaj zapraszam Was na recenzję :)

Z marką Fruttini miałam już styczność jeszcze w czasach liceum, kiedy namiętnie stosowałam balsamy o zapachy toffi i wiśni z wanilią. Niestety później produkty zniknęły z drogeryjnych półek, by po latach znów cudownie się objawić w drogeriach Hebe :) Bez większego namysłu sięgnęłam po krem do rąk, akurat potrzebowałam nowej sztuki do pracy.



Krem zamknięto w poręcznej tubce o pojemności 50 ml, wykonanej z miękkiego plastiku, w związku z czym wydobycie produktu na nasze dłonie jest bardzo łatwe. Zamknięcie typu "klik" dozuje odpowiednią ilość kremu. Tubka dobrze leży w dłoni, nie wyślizguje się, a dodatkowo, dzięki apetycznemu nadrukowi na froncie, przyjemnie prezentuje się na biurku.

Konsystencja kremu jest jednocześnie lekka i dość treściwa, określiłabym ją dodatkowo jako śliską. Dobrze rozprowadza się na skórze, nie rozmazuje się po dłoniach i nie pozostawia na nich nieprzyjemnego, tłustego, czy lepiącego filmu, bardzo dobrze się wchłania.



Zapach to mocne połączenie intensywności i słodyczy czekolady z cierpką nutą żurawiny, początkowo zapach oszałamia, wręcz uzależnia, jest ciepły i otulający, pozostaje na dłoniach jeszcze długo po aplikacji. Niestety przy dłuższym stosowaniu ta cudowna mieszanka zaczyna męczyć, irytować, drażnić, staje się zbyt intensywna. Dla wrażliwych nosów może być nie do przyjęcia.

Ale w kremie do rąk nie o zapach chodzi, a o pielęgnację delikatnej skóry dłoni. I w tej kwestii Fruttini spisał się znakomicie. Po miesiącu używania moja skóra jest miękka, gładka, stała się aksamitna, nawet jej koloryt się poprawił,  zniknęły zaczerwienienia i podrażnienia. Skórki wokół paznokci stały się mniej widoczne i nie są już tak wysuszone jak dawniej. Jestem bardzo zadowolona z efektów, naprawdę widzę ogromną poprawę kondycji skóry rąk i na pewno jeszcze nie raz sięgnę po produkty Fruttini.

Skład:
AQUA (WATER), GLYCERIN, CETEARYL ALCOHOL, HYDROGENATED PALM GLYCERIDES, ETHYLHEXYL STEARATE, PHENOXYETHANOL, SORBITOL, DIMETHICONE, PARFUM (FRAGRANCE), SODIUM CETEARYL SULFATE, SODIUM BENZOATE, POTASSIUM SORBATE, CARBOMER, YOGURT, ALCOHOL, MALTODEXTRIN, SODIUM HYDROXIDE, CAMELLIA SINENSIS (GREEN TEA) LEAF EXTRACT, VACCINIUM MACROCARPON (CRANBERRY) FRUIT EXTRACT, THEOBROMA CACAO (COCOA) EXTRACT, BENZYL ALCOHOL, BENZYL SALICYLATE.

Zgodnie z informacją producenta krem jest również dostępny w następujących wariantach zapachowych:
- Cherry Vanilla (wiśnia z wanilią),
- Ginger Passionfruit (imbir z marakują),
- Peach Pear (brzoskwinia z gruszką),
i ta ostatnia opcja kusi mnie najbardziej :D

Używałyście kosmetyki marki Fruttini? Krem do rąk, o jakim zapachu, chciałybyście używać? Na lato fajną opcją mogłoby być połączenie arbuza z miętą i limonką, jak myślicie?

Macie swoje ulubione kremy do rąk?

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - Misslyn Velvet Diamond nr 59 i nr 85

Dzisiaj postawiłam na mani w soczystych, intensywnych barwach z piaskowym wykończeniem. Tym razem z mojej licznej już piaskowej rodzinki przedstawiam Wam dwóch braciszków (lub jak kto woli siostrzyczki) od marki Misslyn: złocisty pomarańcz (nr 59) i intensywny kobalt (85).


Oba lakiery, mimo, że są tej samej firmy, różnią się nieco od siebie. Ale zacznę od podobieństw. Przede wszystkim bardzo szybko wysychają, kryją już przy jednej warstwie. Oba mają mocno iskrzące wykończenie o lekko metalicznym połysku, które jednak bardziej jest widoczne w przypadku pomarańczy. Kobalt jest nieco subtelniejszy, jakby welurowy. W dotyku są dosyć szorstkie jednak z czasem powierzchnia się "wyciera" i staje gładsza. Co je różni? Konsystencja. Pomarańcz jest rzadki, ale nie zalewa skórek, świetnie się go nakłada, natomiast kobalt jest gęstszy, bardziej ciągnący, może sprawiać trudności i przez to nakładać się nierówno. Niemniej jednak efekt jaki daje wart jest zachodu :)





Przypadły Wam do gustu?

Bardzo podobają mi się piaski od Misslyn, mają świetną pigmentację i wykończenie. Są bliźniaczo podobne do lakierów Zoya z kolekcji Pixie Dust Summer. Wg mnie pomarańcz to idealny zamiennik Beatrix, a kobalt jest niemal identyczny jak Liberty.

Pozdrawiam Was mocno i piaskowo :)
E.

niedziela, 2 czerwca 2013

Ale ten czas leci!

źródło: www.google.pl/images 

Okazuje się, że "Tęczowa Banieczka" ma już pół roku! Nawet nie wiecie jak się cieszę :) Myślałam, że popiszę sobie parę miesięcy i odpuszczę, a tu mija pół roku i wciąż mi się chce! Mimo, że blogowanie nie okazało się tak prostą sprawą na jaką wyglądało, bo przecież trzeba zrobić zdjęcia i je obrobić, napisać sensowną notkę zawierającą wszystko co chciało się napisać i jeszcze okrasić ją odrobiną humoru, żeby milej się czytało :) I nagle to zajęło cały mój wolny czas, ale nie narzekam, bo przecież robię to nie tylko dla siebie ale również dla Was - moich Czytelników.

I z tego miejsca chciałabym Wam podziękować za to, że jesteście ze mną, że czytacie, komentujecie, zaglądacie do kolorowego świata "Tęczowej Bańki" :)

Pokusiłam się przy okazji tego małego jubileuszu o małe podsumowanie dotychczasowej bytności "Bańki" w blogosferze:

Obserwatorzy: akurat na okrągłe 6 miesięcy działania jest Was już 80!


Liczba odwiedzin: "Tęczowa Banieczka" gościła na Waszych monitorach już ponad 10 500 razy!


Komentarze: do tej pory zebrałam blisko 1 000 komentarzy (dokładnie 927).

Najpopularniejsze posty (wg liczby wyświetleń):
1. Timotei with Jericho Rose - Głęboki Brąz - szampon do włosów - mój ulubieniec 2012
2. Inglot Nightlife Collection
3. Świeżo Malowane Poniedziałki - Sandwich Mani
4. GLOSSYBOX - luty 2013
5. Wiosna nadchodzi wielkimi krokami - zapowiedzi wiosennych kolekcji makijażu (cz. II).

W takim razie zapraszam Was na kolejne półrocze i w ogóle na kolejne lata blogowania z "Tęczową Banieczką" :)

Pozdrawiam!
E.