Cześć!
Kiedy przygotowywałam dzisiejszą notkę stwierdziłam, że w moim kosmetykoholiźmie mogę spokojnie rozróżnić kilka etapów. Pierwszy i zdecydowanie najdłuższy był etap cieni do powiek, kupowałam je w ilościach hurtowych, we wszystkich kolorach tęczy (no wiecie, nazwa bloga, jakby nie było zobowiązuje :D). Potem przyszedł etap krótki związany z podkładami zakończony znalezieniem ideału (tak, prawdę tego dokonałam :D). W tzw. międzyczasie dopadła mnie różowa obsesja, związana z faktem, że w moim własnym. skromnym mniemaniu, jako tako umiem posługiwać się różami i teraz eksperymentuję z kolorami, konsystencjami i wykończeniami. Ale ostatnim moim szaleństwem są wszelkiej maści mazidła do ust, ich kolekcja niebezpiecznie rośnie i to właśnie z tego powodu trafił do niej błyszczyk z jednej z moich ulubionych marek czyli NYX Mega Shine Lip Gloss w kol. nr 136 o nazwie Dolly Pink. Tak dobrze czytacie, jedna sztuka, wymieniony w tytule posta kol. nr 160 czyli Tea Rose jest prezentem sprawionym przeze mnie mojej Mamie, która w trakcie tworzenia niniejszej notki dzielnie odpowiadała na moje dociekliwe pytania i z chęcią oddała go do sfotografowania i zeswatchowania, żeby po zakończeniu tych czynności szybko capnąć go z powrotem do torebki w obawie, że jej go zabiorę :) Ale po tym nieco długim wstępie czas przejść do sedna.

Zacznę od tego, że kosmetyki NYX już nie są dostępne tylko w firmowym salonie w warszawskim CH Blue City, ale pojawiają się również w wyselekcjonowanych perfumeriach Douglas, ich liczba stale rośnie, a wszelkie informacje na ten temat znajdziecie na
fanpage'u marki na FB.
Mega Shine Lip Gloss to sztandarowy produkt NYX dostępny w aż 50 kolorach. Uwierzcie mi, każda z Was znajdzie coś dla siebie: soczyste czerwienie, intensywne i słodkie róże, dyskretne odcienie nude. Stałam dobre kilkanaście minut zanim wybrałam coś dla siebie :)
Opakowanie jest bardzo proste i takie najbardziej lubię, smukłe, kwadratowe, z czarną nakrętką, która zamyka się na dodatkowe kliknięcie, nic się samo nie otworzy, nie wyskoczy. Napisy są bardzo trwałe, nie ścierają się podczas noszenia błyszczyka w torebce. Ale to nie wszystko, opakowanie posiada jeden, uroczy szczegół, który sprawił, że gęba cieszyła mi się od ucha do ucha, ale to zostawiam na deser :)
Aplikator to klasyczna gąbeczka, miękka, dosyć spora i lekko wygięta co zapewnia wygodne nakładanie błyszczyku na usta.
Konsystencja jest bardzo przyjemna, delikatnie kremowa, świetnie się aplikuje, nie spływa poza kontur ust. Daje uczucie nawilżenia, nie klei się (czego wprost nienawidzę) i generalnie nosi się bardzo komfortowo. A jak pachnie! Po prostu ślicznie :) Delikatnie i słodko, ja wyczuwam lekką nutkę wiśni :)
Mega Shine Lip Gloss, jak sama nazwa wskazuje, nadaje ustom mega połysk, ale nie są to słowa bynajmniej na wyrost, ponieważ faktycznie usta wyglądają jak polakierowane, błyszczą się szkliście, jak tafla. Przy tym są naprawdę bardzo trwałe, bez jedzenia i picia wytrzymują kilka godzin, oczywiście w tym czasie ich blask powoli znika, ale na ustach pozostaje subtelny kolor.
Dla mamy wybrałam kolor nr 160 (Tea Rose) i może sugeruję się nazwą, ale dla mnie to faktycznie taki herbaciany róż. Dyskretny, delikatny (żeby nie powiedzieć, że prawie niewidoczny), ładnie podkreśla usta. Mama jest z niego bardzo zadowolona. Sama natomiast sięgnęłam po intensywny, soczysty róż, czyli nr 160 o nazwie Dolly Pink (aparat tą intensywność oczywiście zeżarł :[ ), pozytywny i energetyczny kolor, na lato idealny, ale zimą też będę po niego sięgać :)
No to czas na swatche:
nr błyszczyka to 160, na zdjęciu wkradł się błąd :(
A teraz deser, o którym pisałam przy okazji opakowania, które z pozoru jest bardzo proste i bez fajerwerków. Otóż nie moje Panie, jak to mówią diabeł tkwi w szczegółach i w tym przypadku nie można się z tym nie zgodzić. Otóż nakrętki ozdobione są wytłoczoną, uroczą kokardką! Niby nic, ale mnie takie szczegóły ogromnie cieszą i niezwykle umilają korzystanie z kosmetyków :) Same powiedzcie, czy nie jest słodka?
Używałyście błyszczyków NYX?