Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pupa Milano. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pupa Milano. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 5 stycznia 2014

The Very Best Of..., czyli subiektywny przegląd 2013 roku

Hej!

Tak, wiem, że zapewne wiele z Was ma już po kokardę wszelkich podsumowań, rankingów, ulubieńców, bubli etc. Ja osobiście uważam, że takie podsumowania są bardzo przydatne i praktyczne, czasami wcale nie jest łatwo odnaleźć w gąszczu postów te, które zawierają recenzje ulubionych kosmetyków, a posty o ulubieńcach zbierają wszystko w "pigułkę" :)

Chciałam wybrać dosłownie garstkę kosmetyków, bez których nie mogłam się obejść w minionym roku, okazało się, że jest ich więcej niż przypuszczałam. Większość kosmetyków była już recenzowana na blogu, więc znajdziecie przy nich linka do odpowiedniego postu.

 Ciekawa jestem czy któryś z moich ulubieńców, jest również Waszym numerem jeden :D To lecimy!

***** PIELĘGNACJA *****


1. Cetaphil, łagodna emulsja micelarna do mycia - zdecydowanie tegoroczne odkrycie w kwestii oczyszczania twarzy. Po wielu próbach i błędach w końcu znalazłam produkt, który jednocześnie oczyszcza i pielęgnuje moją skórę. Dodatkowy plus za niesamowitą wydajność. (recenzja)

2. MIXA Krem CC+, krem  łagodzący SPF 15 przeciw zaczerwienieniom - naprawdę myślałam, że na moje wiecznie czerwone poliki już nic nie zadziała, do momentu kiedy na naszym rynku pojawiła się francuska marka Mixa, ze swoim szeroko reklamowanym kremem CC+. Przejadły mi się wszelkie BB, dlatego pierwotnie do propozycji MIXY podeszłam negatywnie, ostatecznie krem okazał się strzałem w dziesiątkę, a na potwierdzenie powyższego zdradzę Wam w sekrecie, że wczoraj zakupiłam kolejną tubkę, co w przypadku kremu do twarzy zdarza mi się niezmiernie rzadko, żeby nie powiedzieć wcale. (recenczja)

3. Farmona, Sweet Secret, zestaw balsam do ciała + cukrowy peeling o zapachu Korzennych Pierniczków z Lukrem - świetny duet o zniewalającym zapachu najprawdziwszych pierniczków polnych cudownie słodkim lukrem. Mówię Wam, czysta poezja. Jeśli chodzi o walory pielęgnacyjne to balsam jest dla mnie nieco za lekki, ładnie nawilża, ale moja sucha skóra potrzebuje jednak cięższej konsystencji. Peeling dobrze ściera i wygładza, ze zwykłej kąpieli robi prawdziwą ucztę dla zmysłów. I żeby te produkty były najgorszymi na świecie (na szczęście nie są), zapach sprawi że wybaczę im wszystkie niedostatki :D

4. Lush, Catastrophe Cosmetic, maseczka do twarzy - absolutny hit, nic, ale to naprawdę nic tak nie oczyszczało, wygładzało i matowiło mojej cery jak to szare, średnio pachnące cudo. Do tej pory nie mogę odżałować, że moja przygoda z tym cudem skończyła się na jednym opakowaniu. Jak tylko napotkam Lush na mojej drodze, zaopatrzę się w odpowiedni zapas tej maseczki, mam nadzieję, ze można ją zamrozić. (recenzja)

5. Pat&Rub, balsamy do rąk - na zdjęciu reprezentowane przez balsam z serii Otulającej. Przez moje ręce przewinęło się wiele kremów do rąk, ale to właśnie z P&R dogadały się najlepiej, odkąd je stosuję, moje dłonie są gładkie, miękkie i mniej skore do podrażnień. Na blogu recenzowałam wersję rewitalizującą, która wg mnie jest nieco lżejsza do wersji Otulającej, która jak dla mnie jest bardziej treściwa, a co za tym idzie, lepsza na okres jesienno-zimowy. (recenzja)

***** MAKIJAŻ *****

*** TWARZ ***


1. NYX, Rozświetlacz do twarzy i ciała, kol. IBB02 Chaotic - marka NYX, to moje zeszłoroczne odkrycie, ma świetne jakościowo kosmetyki w naprawdę przyjaznych cenach. Prezentowany rozświetlacz spełnia się również w roli różu, dzięki czemu świetnie sprawdza się w szybkim, porannym makijażu. Ma cudowny kolor, który łączy w sobie w proporcjach idealnych odcienie różu, moreli i złota, pozostawia na skórze idealną mgłę koloru i światła. Ostatnio użyłam go do makijażu do zdjęcia do dowodu i bardzo podobał mi się efekt jaki był widoczny na zdjęciu - jak z okładki, i przez kolejne 10 lat nie będę musiała się wstydzić pokazywać dowodu :) Jest trwały, wytrzymuje na twarzy cały dzień.

2. Revlon, podkład Colorstay, w kol. 180 (do cery tłustej i mieszanej) - zakup przypadkowy, nie planowany, z którego zrodziła się ogromna miłość. Świetnie matuje, trzyma się cały dzień, nie robi efektu maski, ponadto nie uczulił, nie podrażnił i nie spowodował wysypu niechcianych gości na twarzy. (recenzja)

3. Biochemia Urodu, Puder Bambusowy - bez niego nie wyobrażam sobie swojego codziennego makijażu. Dobrze matuje, zmiękcza rysy, nie bieli twarzy. Wklepany dużym pędzlem w strefę T pozostawia ją matową na wiele godzin. A żeby tego było mało kosztuje grosze i jest niesamowicie wydajny. (recenzja)

4. ArtDeco, Glam Deluxe Blusher - z tego co pamiętam, to ten róż znalazł się również w zeszłorocznych ulubieńcach. Kolejne połączenie różu i rozświetlacza, ale bardziej delikatne i subtelne niż wspomniany NYX. (recenzja)

5. Maybelline NY, Dream Lumi Touch, rozświetlający korektor pod oczy - lubię go gównie za lekką konsystencję i niezłe krycie, co prawda zdarza mu się wchodzić w załamania, ale wystarczy do dobrze rozprowadzić, aby tego uniknąć. Nie wysusza, nie podrażnia, jest bardzo wydajny. Niestety nie wiem jaki mam numer, nie pamiętam i nie mogę znaleźć tej informacji na opakowaniu :(

*** OCZY ***


1. Sleek, Vintage Romance Palette, paleta cieni do oczu - to moja pierwsza paletka ze Sleek'a i od razu narodziła się między nami ogromna miłość. Uwielbiam ją za zestawienie kolorów (brązy, fiolety, śliwki), cienie mają świetną konsystencję, taką kremowo-pudrową, o pigmentacji nie wspominając, kapitalnie się blendują, wykonywanie nią makijażu to czysta przyjemność. Myślę o zakupie kolejnych palet Sleek'a :)

2. Lovely, Pump Up Mascara - największe zaskoczenie zeszłego roku. Nie lubię tuszy z silikonowymi szczoteczkami, odczuwam dyskomfort podczas ich używania, ponieważ ich włoski kują mnie w powieki. Ale potrzebowałam nowego tuszu, budżet miałam uszczuplony, więc pomna na blogerskie zachwyty sięgnęłam po niepozorną żółto-niebieską maskarę. Tusz jest rewelacyjny, świetnie rozczesuje, ładnie wydłuża i lekko podkręca rzęsy, są bardzo naturalne. Dla mnie efekt bomba. Jedyna wada, to że szybko wysycha. Tak się z tym tuszem polubiłam, że mam już 3 lub 4 opakowanie, dokładnie nie pamiętam :)

3. MAC, Pressed Pigment, w kol. Rock Candy - pierwszy produkt MAC z jakim miaałam do czynienia. Lubię za trwałość i migoczący efekt na powiekach. I za to, że nie zużyję go chyba do końca swoich dni :) (recenzja)

4. Myybelline, Color Tatoo, w kol On-And-On-Bronze i Eternal-Silver - z tatuażami od MNY mam nie lada problem, z bielą, turkusem i fioletem się nie lubię, ale już z metalicznym brązem i ze srebrem lubię się i to nawet bardzo. Dobrze się nakładają i stanowią świetną bazę pod sypkie pigmenty Inglota. Na bazie są nie do zdarcia.

5. DAX Cosmetics, Cashmere, baza pod cienie - świetny zamiennik dla bazy ArtDeco. Początkowo bardzo jej nie lubiłam, odłożyłam i wróciłam do niej po czasie i wtedy okazało się, że jest rewelacyjna. Świetnie podbija kolor cieni oraz przedłuża ich trwałość wzorowo.

*** USTA ***


1. Maybelline, Color Sensational Shine Gloss - uwielbaam z lekką, nieklejącą formułę, za soczyste odcienie i piękny połysk. (recenzja)

2. Pupa Milano, Shine Lip Gloss, Pupa Princess, szminka w płynie - absolutny ulubieniec ostatnich miesięcy, wg mnie najlepszy produkt w świątecznej kolekcji Pupy. Trwała, kryjąca i lekka formuła, przepiękny odcień brudnego, zgaszonego różu, do tego piękny  połysk. Idealna do codziennego makijażu.

Uff, to dotarłam do końca, mam nadzieję, że Wy także :) I co myślicie o moich tegorocznych ulubieńcach?

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - Pupa Milano Holographic Nail Polish nr 34

Cześć!

Jutro o tej porze większość z Was zapewne będzie już szaleć i hucznie żegnać mijający rok. Ja mam ambitny plan przyoblec swe ciałko w wygodny dresik, wyciągniętą koszulinę i zasiąść przed telewizorem, tudzież komputerem i siłą woli wytrzymać do północy, obejrzeć fajerwerki na balkonie i chwilę później zawinąć się w kołderkę i oddać się w objęcia Morfeusza. Ale dość o moich planach, czas na prezentację dzisiejszego bohatera, czyli lakieru Pupa Milano z efektem holo :)


Skoro Sylwester za pasem, zdecydowałam się na coś błyszczącego. Błękit od Pupy to kolejny gagatek z mojej kolekcji lakierów holograficznych, nakłada się idealnie, nie smuży, wysycha błyskawicznie, nie bąbelkuje. Zmywa się szybko i łatwo. Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię taki efekt na paznokciach, kolor mieni się na wszystkie kolory tęczy i niewątpliwie przyciąga wzrok.

Na zdjęciach: 1 warstwa OPI Natural Nail Base Coat, 1 warstwa Pupa Milano Holographic Nail Polish nr 34, 1 warstwa Sally Hansen Insta-Dry.





Jak Wam się podoba?

sobota, 14 grudnia 2013

Grudniowe "spodzianki" :)

Grudzień to miesiąc magiczny, to czas pachnący piernikami, pieczonym jabłkiem, cynamonem, goździkami i mandarynkami, wypełniony po brzegi bieganiem po sklepach za prezentami, kupowaniem i ubieraniem choinki, oczekiwaniem na Święta, na spotkania rodzinne i oczywiście na prezenty. Dla mnie grudzień to również moje urodziny, do których jeszcze trochę czasu, ale pierwszy urodzinowy i zupełnie niespodziewany prezent już dostałam.


Ale zacznę od prezentu na Mikołajki. Mikołaj spisał się w tym roku na medal, zapewne dlatego, że kilka słów na uszko szepnęła mu moja Mama. Dzięki temu pod poduchą znalazłam wymarzoną paletkę cieni Pupa Milano - Pupa Princess Pupart :) Paletka składa się z 8 cieni oraz czarnego, kremowego eyelinera, stanowi idealne połączenie beżu, różu, fioletu i szarości. Idealna do wykonania dziennego, delikatnego makijażu, ale i można z niej wyczarować fajne smoky :)





Niespodziewany prezent urodzinowy sprawiła mi za to Sephora :) Na początku grudnia otrzymałam maila, że z okazji urodzin mogę odebrać specjalną, urodzinową paletę do makijażu. Że tak powiem, dwa razy powtarzać nie trzeba było i czym prędzej pognałam do najbliższej Sephory i odebrałam paletkę, która na pewno idealnie sprawdzi się w podróży. Jest malutka, ale zawiera 4 cienie (4 x 0,44 g) - 2 w odcieniach szarości i 2 beże, 2 błyszczyki (2 x 0,24 g) - czerwień i ciepła, jasna brzoskwinia ze złotymi drobinkami oraz róż (1,95 g). Zestawienie bardzo uniwersalne i praktyczne :)


A Wy co znaleźliście w butach/pod poduszką?

środa, 13 listopada 2013

Śliwka w natarciu - Pupa Princess LE - mascara Vamp! - kol. 700

Hej!

Kiedy tydzień temu opublikowałam post odnośnie nowości z najnowszej kolekcji Pupy, wiele z Was zainteresowała śliwkowa mascara Vamp! Muszę Wam od razu na samym wstępie powiedzieć, że niestety poległam jeśli chodzi o uchwycenie jej odcienia na zdjęciach. To nie jest klasyczny, intensywny odcień fioletu, nr 700 to ciemny fiolet, z nutą bordo, gimnastykowałam się naprawdę nieźle, prawie mi oczy na wierzch wyszły w trakcie robienia zdjęć, ale aparat uchwycił jedynie czerń,momentami na końcówkach, kolor odrobinę przebija, mam nadzieję, że go dojrzycie :)


Nr 700 to już mój trzeci tusz z serii Vamp! i zarówno z tego jak i z poprzednich jestem bardzo zadowolona. Producent obiecuje spektakularny efekt sztucznych rzęs,  ale nie oszukujmy się, jak naturalnie nie ma się firanki rzęs, to efektu jak z reklamy nie uzyskamy. Moje rzęsy są proste, jasne i niezbyt gęste, ale Vamp! świetnie je podkręca i wydłuża, stają się widoczne, zdefiniowane, oko jest po prostu wyraźniejsze.

Bardzo lubię szczoteczkę Vampa, ma kształt klepsydry, nie jest bardzo duża, ma miękkie, klasyczne włosie, które fajnie obejmuje włoski, rozdziela je i rozczesuje pokrywając cienką warstwą koloru, jednocześnie nie podrażnia powieki (za to właśnie nie lubię szczotek silikonowych). To co mnie w Vampie zachwyca to konsystencja, to jedyny tusz jaki znam, który (jak dla mnie) od razu nadaje się do użytku, wiele tuszy, których używałam, musiało trochę podeschnąć zanim zaczęłam ich używać, ponieważ okrutnie sklejały rzęsy, tutaj tego nie ma, konsystencja jest lekka, odrobinę sucha, dobrze przylega do włosków. Nie osypuje się i nie blaknie w ciągu dnia, nie podrażnia oczu, nie uczula, chociaż nie należy do łatwych w zmywaniu, trzyma się rzęs jak zaklęta :)


Cenowo tusze z serii Vamp! nie powalają, w zależności od drogerii cena waha się od około 60 zł do nawet 70 zł za 9 ml produktu. Na szczęście w tym przypadku za ceną idzie jakość, więc jeśli chodzi o mnie, mogę te tusze z czystym sercem polecić :)


środa, 6 listopada 2013

Księżniczką być...

Na próżno było szukać na drogeryjnych półkach jesiennej kolekcji makijażu od Pupy Milano, a tu niespodzianka, ponieważ jest już dostępna kolekcja świąteczna - Princess Limited Edition. Jest to wg mnie kolekcja nad wyraz udana, świetnie wpisująca się w świąteczne i sylwestrowe szaleństwo. Oczywiście, jako wierna fanka włoskiej marki, nie mogłam odmówić sobie zakupu kilku kąsków :)


W moje ręce trafił tusz do rzęs Pupa Vamp! Mascara w kol. nr 700 (59,90) oraz lakier do paznokci w kol. nr 634 (23,00). Swoją drogą nie cierpię kiedy produkty kolorowe oznaczone są jedynie numerami, wolę nazwy, które czasami potrafią idealnie odzwierciedlać kolor kosmetyku. Ale to nie koncert życzeń, a mała prezentacja łowów dokonanych w drogerii :)

Niezwykle rzadko kupuję tusze do rzęs, w zasadzie tylko wtedy kiedy kończy mi się ten, który aktualnie używam, ale zdarzają się wyjątki. Takim właśnie wyjątkiem był tusz Pupa Vamp! Mascara w kol. nr 700. Urzekł mnie w nim jego kolor - głęboka śliwka z delikatną nutą bordo - coś pięknego! Kolor jest dużo bardziej dyskretny niż klasyczny fiolet i świetnie sprawdza się w jesiennym makijażu oka :)



Nie byłabym sobą gdybym nie przygarnęła lakieru do paznokci. Tym razem wybór padł na ciepły, ciemny róż z odrobiną fioletu, o kremowym, ładnie błyszczącym wykończeniu.


Poza tym w kolekcji znajdziecie: cienie w kremie (2 odcienie), brokatowe linery (2 odcienie), płynne szminki (4 odcienie), lakiery do paznokci (3 kremowe i 1 glitter), sypki puder (1 odcień) i paletkę cieni, na którą mam ogromną ochotę :) Kolekcja dostępna jest w Douglasach, Sephorach oraz w prywatnych drogeriach.

źródło: klik

Dzisiejszy wpis ma charakter chwalipięcki, ale niewątpliwie o każdym z tych produktów napiszę coś więcej jak tylko się z nimi bliżej zapoznam :)

Pozdrawiam,
Ewa :)

poniedziałek, 14 października 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - Pupa Milano Holographic Nail Polish nr 35 + kilka słów o NailTek Foundation II

Cześć!

Po dwutygodniowej przerwie, powracam z do Was z moimi świeżo wymalowanymi pazurami. Tym razem postawiłam na coś multikolorowego, czyli holograficzny lakier Pupy pochodzący z zeszłorocznej, letniej kolekcji. Nr 35 to delikatny, pastelowy fiolet z niezbyt mocnym, ale widocznym efektem hologramu. Nakłada się równo, nie smuży, wysycha bardzo szybko i nie bąbelkuje. Do pokrycia paznokci jednolitym kolorem wystarczą dwie, cienkie warstwy.


Postanowiłam też podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami z używania bazy NailTek II Foundation II. Zacznę od pozytywów, moje paznokcie faktycznie lekko stwardniały oraz przestały się rozdwajać na potęgę i chwałę, co było moją zmorą i nie pozwalało zapuścić dłuższych paznokci. Taką długość jaką widzicie na poniższych zdjęciach udało mi się uzyskać po raz pierwszy od wielu, wielu lat. Są również mniej podatne na złamania i inne mechaniczne uszkodzenia (np. od suwaka). Jednak jest też jeden minus, który uświadomiły mi dopiero poniższe zdjęcia - okrutnie wysuszone skórki. Jak wiadomo zdjęcia uwypuklają wszelkie niedoskonałości i jak zobaczyłam te sterczące skórki to złapałam się za głowę i bardzo Was proszę o przymknięcie oka na ich stan :) Baza zawiera formaldehyd, podczas nakładania bardzo uważam, żeby preparat nie zalał mi skórek, jednak jak widać ich stan nie jest najlepszy. Niemniej jednak z bazy jestem zadowolona, kondycja moich paznokci jest dużo lepsza, niż jeszcze 3 miesiące temu, rosną jak szalone i są naprawdę mocne, a o skórki zadbam teraz podwójnie. Jeśli szukacie dobrej bazy dla miękkich i rozdwajających się paznokci, z czystym sercem mogę Wam polecić NailTek Foundation II.

A teraz zostawiam Was z hologramem od Pupy:





Jak Wam się podoba?

PS. Teraz lakiery holograficzne ma w swojej ofercie Oriflame.

niedziela, 3 marca 2013

Lutowe nowości, czyli co nowego mam w kuferku

Cześć!

Nadszedł czas podsumowania lutowych zakupów. Gdy powyjmowałam te wszystkie pudełka i buteleczki to aż się za głowę złapałam, ponieważ sporo się tego nazbierało, a w porównaniu z zakupami ze stycznia, to nawet bardzo dużo. Przede wszystkim dlatego, że w drogeriach pojawiły się już wiosenne nowości, które wołały do mnie "weź mnie, weź", a na takie rozpaczliwe prośby nie jestem w żadnym stopniu odporna :)

Przybyło mi trochę kolorówki: cienie i róż ArtDeco z kolekcji Butterflay Dreams (KLIK), cień oraz róż Pupy z kolekcji 50's Dream (KLIK) oraz nowość od L'Oreal - Shine Caresse kol. 101 Lolita.


Nie omieszkałam uzupełnić też o kilka sztuk kolekcji lakierów do paznokci. Prym w tym miesiącu wiodła marka OPI za sprawą swojej najnowszej i wg mnie jednej z najlepszych kolekcji - Euro Centrale, z jej szeregów trafił do mnie zestaw miniatur, oraz brokatowa Polka.com, którą najchętniej nosiłaby bez przerwy. Jest to najpiękniejszy brokat jaki posiadam. Oprócz OPI przygarnęłam dwa lakiery Bourjois So Laque! Ultra Shine nr 49 i 63 (KLIK) oraz IsaDora Wonder Nail nr 711 (KLIK).


Jeśli chodzi o pielęgnację, to wybór padł na Pat & Rub i Rewitalizujący Balsam do rąk z żurawiną i cytryną. Skusiłam się na ten produkt po tym jak w Sephorze otrzymałam jego próbkę. Zakochałam się w tym balsamie i mimo tego, że z kosmetykami Put & Rub bardzo długo było mi nie po drodze, tak teraz wiem, że to się zmieni na 100%. Już myślę o następnych zakupach, tylko jeszcze nie wybrałam nic konkretnego :D Może coś polecacie?


A co nowego u Was przyniósł luty?

piątek, 22 lutego 2013

Wiosna z Pupą - Pupa Milano 50's Dream Collection

Cześć :)

Czy ja już wspominałam, że jestem Pupomaniaczką? Jeśli tak to się powtórzę, jeśli nie to uroczyście oświadczam, że kosmetyki marki Pupa Milano wielbię, kocham i najchętniej przygarnęłabym wszystkie :) Zawsze z niecierpliwością czekam na sezonowe kolekcji Pupy, szperam w sieci i wyszukuję zapowiedzi kolejnych nowości. Niestety, nie wszystkie produkty trafiają na nasz rynek. Na szczęście trafiła do nas wiosenna kolekcja - 50's Dream. Prawdą jest, że gdy zobaczyłam jej zapowiedzi byłam trochę rozczarowana. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie wybrała się do pobliskiej drogerii i nie obejrzała jej na żywo. A w realu 50's Dream prezentuje się bardzo przyjemnie, głównie za sprawą uroczych pastelowych kartoników oraz perłoworóżowych opakowań kosmetyków. Skusiłam się póki co na dwie rzeczy, ale nie wykluczam, że być może coś jeszcze trafi w moje ręce :)


W pierwszej kolejności przygarnęłam rozświetlający róz Color Touch Highlighter nr 001 (a jakże!) oraz wypiekany cień do powiek Luminys Silk nr 501. Kartoniki są urocze, te kolory od razu skradły moje serce, a jeszcze bardziej skradły je opakowania, w szczególności to od różu, gdzie wieczko wygląda jak powyginane, powgniatane, zupełnie jakby falowało :)

na zdjęciu opakowania wydają się srebrne, w rzeczywistości są perłoworóżowe

Róż składa się z dwóch cukierkowych odcieni różu oraz bardzo jasnego, rozświetlającego beżu (który na zdjęciach wyszedł jak róż). Razem tworzą delikatną, satynową powłokę koloru. Róż nie zawiera drobinek, ma satynowe wykończenie. Jest twardawy, ale dobrze nabiera się na pędzel i rozciera. Daje efekt zdrowego, radosnego, bardzo dziewczęcego rumieńca, ładnie ożywia cerę.




Cień Luminys Silk nr 501 to bardzo złocista brzoskwinia. Kolor bardzo mi się spodobał, z jednej strony jest lekko różowy, z drugiej ma złocisto pomarańczowy połysk. Takiego odcienia nie mam w swojej kolekcji, dlatego nie miałam wyrzutów sumienia przytulając go mocno do serduszka :P Jest dość miękki i dobrze napigmentowany, można nim uzyskać zarówno delikatną lśniącą poświatę koloru jak i mocny wyrazisty makijaż o wysokim połysku. Pamiętam, że cienie Pupy były jak do tej pory pierwszymi i jedynymi, które bardzo długo utrzymywały się na powiece i to w czasach kiedy nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak baza pod makijaż i to pozostało bez zmian. Na bazie cień jest po prostu nie do zdarcia.


niestety na zdjęciu zniknął gdzieś odcień brzoskwini :(

Co myślicie o tej kolekcji?Podoba się Wam, czy to nie Wasze klimaty?
Pupa... znacie, lubicie, używacie, czy omijacie szerokim łukiem?

Trzymajcie się!

środa, 13 lutego 2013

Różowa kolekcja

Hej!

Tyle razy już pisałam, że jestem świeżo upieczoną miłośniczką różu, że uznałam, że czas najwyższy przedstawić Wam moją różową kolekcję. Wiecie jakie było moje największe zaskoczenie w trakcie przygotowywania tej notki? Że wcale nie mam tego tak dużo jak myślałam :) Czyli jest pretekst do nabycia kolejnych pudełeczek, słoiczków i buteleczek z różowymi mazidłami :)

Całość mojej kolekcji prezentuje się następująco:



Mam wśród nich swoich dwóch ulubieńców, ale tak naprawdę z każdego korzystam regularnie. Preferuję zgaszone, przydymione odcienie, ale zdarza się, że szaleję z kolorem i do tego służą mi dwa, świetne róże z limitowanych edycji Essence - Miami Roller Girl i Breaking Dawn cz. 2, którą jeszcze można gdzieniegdzie spotkać.

Essence Miami Roller Girl nr 01 Dates on Skates to połączenie 3 intensywnych, żywych kolorów - fuksji, koralu i pomarańczy. Ryzykowne? Na pierwszy rzut oka tak, ale po zmieszaniu wszystkich odcieni otrzymujemy mocną brzoskwinię, która po roztarciu na policzku staje się subtelniejsza i dodaje makijażowi świeżości. Róż ma matowe wykończenie, jest miękki, łatwo nabiera się na pędzel, nie pyli, dobrze się rozciera, można stopniować efekt od delikatnego podkreślenia policzków po mocne ich zaakcentowanie.



Essence The Twilight Saga Breakin Dawn part 2 nr 01 Renesmee Red to kolejny róż, który na pierwszy rzut oka wygląda na trudny do oswojenia, jednak w rzeczywistości jest rewelacyjny w użytkowaniu. Ok, jest trudniejszy do opanowania niż Miami..., ale za to jest idealny do wyczarowania rumieńców Królewny Śnieżki. W sam raz na zimę. Musiałam z nim trochę popracować, udało mi się nawet zrobić nim sobie kuku, ale w sumie bardzo się lubimy :) Podobnie jak Miami... ma matowe wykończenie, jest miękki, nie pyli, dobrze nabiera się na pędzel i rozciera. Jednak trzeba z nim uważać, jest dobrze napigmentowany i zamiast fajnego rumieńca możemy mieć na buzi dwa czerwone placki, które raczej nie dodadzą nam uroku ;)



Po mocnych kolorach czas na te bardziej stonowane :)

Zacznę od Kryolan dla Glossybox kol. Glossy Rosewood, który znalazłam w styczniowym Glossyboxie. Jestem z niego bardzo zadowolona, kolor jest wg mnie bardzo uniwersalny, to jasny, przybrudzony, chłodny róż. Ładnie akcentuje policzki, jest bardzo miękki, niestety ma tendencje do pylenia i trochę za dużo nabiera się go na pędzel, ale ładnie się rozciera i daje efekt świeżej cery. Idealny do szybkiego makijażu.



Czas na nowość od Misslyn - Boho Wave Blush z najnowszej wiosennej kolekcji Bohemian Spirit, o której bliżej pisałam tutaj. Róż składa się z 2 ciepłych, świetlistych kolorów - delikatnego różu i beżu oraz zgaszonego chłodnego, fioletu. W przeciwieństwie do poprzedników ma świetliste wykończenie, daje ładne, subtelne rozświetlenie. Jest miękki, trochę pyli, dobrze nakłada się na pędzel i dobrze się rozciera. O ile wcześniej opisane róże były raczej suche, tak ten ma lekko tłustą formułę, jednak nie zauważyłam, żeby pojawiały się po nim jakieś niespodzianki. Dodatkowo róż jest wytłoczony w fale, które przywodzą mi na myśl zmarszczony piasek na plaży. Wygląda to bardzo ładnie i dodatkowo cieszy oko :)




Kolej na cacuszko z mojej ukochanej marki Pupa - róż China Doll Blush nr 01. Oczarowało mnie przede wszystkim tłoczenie różu - gejsza z parasolką, która jest rozświetlaczem. Cudeńko, od którego nie mogłam oderwać oczu i które musiało, po prostu musiało, znaleźć się w mojej kosmetyczce. Poza tłoczeniem róż ma także piękny, kwiatowy zapach, ale nie jest on drażniący i po nałożeniu na policzki jest niewyczuwalny. Pomimo, że w puzderku róż wydaje się dość mocny, w rzeczywistości jest bardzo delikatny, a w połączeniu z rozświetlaczem daje delikatną mgiełkę koloru. Ma również w sobie drobinki, które są widoczne, jednak nie zauważyłam efektu bombki choinkowej, aplikuję go oszczędnie. Z resztą inaczej się nie da, ponieważ jest trochę twardy i nie da się go dużo nabrać na pędzel, co w tym przypadku jest zaletą.



I na koniec jedyny róż w kremie w mojej kolekcji i jednocześnie mój ulubieniec, IsaDora Glow Stick Blusher - nr 10 Rose Bud. Bardzo go lubię, przede wszystkim za prostotę w użytkowaniu, robię dwie kreski na policzkach, delikatnie je rozcieram palcem i już, makijaż gotowy. Rose Bud to jasny róż z delikatnymi różowymi i złotymi drobinkami, które na skórze są niewidoczne. Aplikacja jest banalnie prosta, lekko tłusta formuła jeszcze nie zrobiła mi krzywdy, nie mam żadnych niespodzianek, skóra na policzkach jest gładka i miękka. A efekt tafli jest niesamowity :)




Moim drugim ulubieńcem jest róż ArtDeco Glam Deluxe Blusher, o którym pisałam już w grudniu (KLIK). Mam też miniaturę różu Benefit Dandelion w zestawie Feelin' Dandy, o którym z kolei pisałam tutaj.
Mimo, że róży w kolekcji trochę już mam, to wciąż chcę poznawać nowe, eksperymentuję z kolorami, konsystencjami. I myślę sobie, że w tym miejscu mogę się Wam przyznać do tego, że szczerze pożądam dwóch benefitowych róży - Balla Bamby i nowego cuda w sztyfcie Fine One One i już odkładam na nie pieniążki :)
Celowo nie pisałam o trwałości prezentowanych róży ponieważ wg mnie jest to sprawa indywidualna. Ja np. często dotykam buzi i wiadomo, produkty szybciej się ścierają, co na mnie trwa 4h na kimś innym będzie się trzymało 8h albo tylko 2h.
Używałyście któryś z przedstawionych dzisiaj kosmetyków? Z ogromną przyjemnością poczytam o Waszych różowych ulubieńcach.
Pozdrawiam serdecznie!