Salon jest niewielki, ale jest w nim wszystko to, co miłośniczki makijażu kochają najbardziej: ogromny wybór szminek, błyszczyków, cieni do powiek, róży do policzków (prasowane, w kremie, w sztyfcie), pudrów, lakierów do paznokci etc. Dostałam istnego oczopląsu, wszystkiego chciałam dotknąć, pomacać i najchętniej wyjść z połową asortymentu :D Wystrój jest czarno-biały, minimalistyczny, elegancki, bardzo mi się podoba i kojarzy mi się z salonami naszego Inglota. Na pewno zajrzę tam jeszcze nie raz, zwłaszcza, że pierwszy, co prawda dość skromny, zakup okazał się strzałem w dziesiątkę.
Co wybrałam z bogatej oferty firmy? Paletkę pięciu cieni do powiek o wdzięcznej nazwie I dream of Barbados. Składają się na nią cienie w odcieniach szarości, różu i fioletu. Takiego połączenia jeszcze nie miałam, a że od dłuższego czasu chodził za mną makijaż właśnie w takich kolorach to nie zastanawiałam się długo. I wiecie co? To chyba jedne z najlepszych cieni jakie kiedykolwiek przeszły przez moje ręce. Ale zacznę od początku.
Opakowanie: paletka zapakowana jest w czarny kartonik z białymi napisami, z tyłu znajdują się na nim numer oraz nazwa kosmetyku a także jego skład i miejsce produkcji. Po otwarciu pudełeczka znajdziemy w nim czarną, błyszczącą, solidną, plastikową kasetkę z logo marki, nazwą produktu i palmą, taką samą jak na kartoniku (cienie pochodzą z kolekcji The Carribean).
Po otwarciu kasetki naszym oczom ukazuje się pięć, całkiem sporych, okrągłych cieni, dwa aplikatory i lusterko na pokrywie. Całość zamyka się głośnym kliknięciem, więc kasetka nie powinna nam się przypadkowo otworzyć. Nie wiem jak Wam, ale mnie ta paletka kojarzy się trochę z tymi z IsaDory.
Cienie okazały się po prostu świetne. Są dobrze napigmentowane, miękkie, bardzo dobrze nabiera się je na pędzel, w ogóle się nie osypują i świetnie blendują. Mają połyskujące wykończenie, ładnie rozświetlające spojrzenie i trwają na powiece cały dzień, nie blakną, jednak zaznaczam, że tak jak wszystkie inne cienie, nakładam je na bazę i są na niej po prostu nie do zdarcia. Na ten moment stały się moim numerem jeden razem z cieniami z Pupy. Makijaż nimi to czysta przyjemność.
Moje ulubione odcienie z palety to pierwszy, środkowy i ostatni, najciemniejszego używam na linię rzęs a przedostaniego, jasnoszarego cienia do rozświetlenia wewnętrznego kącika. Można nimi uzyskać zarówno delikatny makijaż na dzień jak i intensywny makijaż wieczorowy.
Największa niespodzianka? Cena! Za ten świetny jakościowo produkt zapłaciłam ... (uwaga, uwaga!) ... 29,90 PLN! Prawie się przewróciłam z wrażenia przy kasie. Dla porównania, cienie IsaDory zamknięte w niemalże identycznej kasetce kosztują prawie trzy razy tyle, a jakościowo są porównywalne, chociaż osobiście skłaniałabym się właśnie ku NYX'owi. Dla mnie to dodatkowy atut tego produktu.
Na chwilę obecną mam chrapkę jeszcze na dwa produkty od NYX: róż w kremie i zieloną bazę pod makijaż :) Czytałam też, że mają rewelacyjne szminki.
NYX... znacie, lubicie, używacie? Co polecacie do wypróbowania?
Świetne kolorki:)
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam nic z NYX. Podoba mi się u Ciebie pierwszy kolorek po lewej.
OdpowiedzUsuńdla mnie rewelacja :)
OdpowiedzUsuń