piątek, 11 października 2013

Katastrofa? Ależ skąd!

Cześć!

Powracam z blogowego niebytu i od razu uderzam w wysokie C, ponieważ mam dzisiaj dla Was kilka słów na temat maseczki do twarzy Lush Catastrophe Cosmetic, która przywędrowała do mnie z samego Londynu :)


Maseczka ta ciekawiła mnie od bardzo dawna, z resztą jak cały lushowy asortyment, ale w gąszczu cudowności, jakie można znaleźć na ich stronie internetowej poszukiwałam czegoś skrojonego idealnie dla  mojej mieszanej, czasami kapryśnej cery. I od razu Wam powiem, że mój wybór okazał się prawdziwym strzałem w dziesiątkę!

Ale zacznijmy od początku, czyli do składu. A mamy tutaj świeże jagody, glicerynę, olej migdałowy, mech irlandzki czy talk. Razem mają za zadanie głęboko oczyszczać, rozjaśniać i uspokajać cerę. I robią to wręcz wyśmienicie :) Mój egzemplarz został przygotowany 4 września, a termin jego ważności mijał 2 października, a jak możecie zauważyć na nalepce, maseczka jest dziełem Kasi, czyli wszystko zostaje w polskiej rodzinie :)


Maseczka trafiła w moje ręce mniej więcej w połowie września i od razu zaaplikowałam ją na buzię, bo koniec jej przydatności był bardzo bliski. Zapach okazał się znośny, dość intensywny, jakby mydlany, po kilku użyciach przyzwyczaiłam się do niego. Konsystencja skojarzyła mi się z wilgotnym cementem, usianym kawałkami jagód w sporej ilości. Szara masa okazała się treściwa i całkiem przyjemnie rozprowadzała się po skórze. Producent zalecał nałożenie grubej warstwy na około 5-10 minut, więc nakładałam maseczkę tuż przed prysznicem i zmywałam ją kiedy spod niego wychodziłam. Początkowo używałam jej codziennie, później co drugi dzień.





Pierwszym zauważalnym efektem jej stosowania był wysyp kilku, całkiem sporych  niespodzianek, głównie na czole i na linii żuchwy, jednak zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Doszłam do wniosku, że był to skutek oczyszczania cery. Po tygodniu stosowania zauważyłam diametralną poprawę jej stanu, przede wszystkim zniknęły zaskórniki z nosa i brody, pory zostały domknięte i stały się w zasadzie niewidoczne, do tego skóra była wyraźnie rozjaśniona, gładka i matowa, zniknęły też suche placki na policzkach. Makijaż nałożony na taką skórę wyglądał o niebo lepiej niż zazwyczaj.

Niestety, jak dla mnie maseczka skończyła się stanowczo za szybko, przyznaję, że tak dobrej maseczki jeszcze nigdy nie miałam, po prostu żadna w tak szybkim czasie i tak skutecznie nie poprawiła kondycji mojej cery, dodatkowo widzę, że efekty nie są chwilowe, maseczki nie używam już od dwóch tygodni, a buzia wciąż wygląda dobrze. Jedyną wadą jaką w  niej widzę, to fakt, że pod koniec ważności zmieniła się jej konsystencja, zrobiła się zbita i ciężko nakładała się na twarz, chociaż nie straciła nic z reszty swoich właściwości.

Pierwsze spotkanie z Lushem okazało się niezwykle owocne i jedyne co mi pozostaje to gorzko zapłakać, że jego dobroci nie są dostępne w Polsce. Catastrophe Cosmetics kupowałabym zapewne w ilościach hurtowych :)

A Wy miałyście okazję spróbować tej maski? Co o niej sądzicie?


13 komentarzy:

  1. Nie miałam okazji spróbować, ale bardzo bym chciała. Wygląda świetnie, a z tego co piszesz to jest taka jak wygląda. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy raz o niej słyszę. Zaintrygowały mnie te naklejki z traceability.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli będziesz miała okazję ją wypróbować nie wahaj się ani chwili :)

      Usuń
  3. O kurcze jaka tresciwa konsystencja :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. obietnica oczyszenia wydaje się kusząca, ciekawe jakby sprawdziła się przy mojej cerze :)
    zapach nie powala na kolana, bo mydlany to jakby nie patrzeć zapach nudny i nijaki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, zapach nawet nie jest nudny, czy nijaki, no taki specyficzny, mnie kojarzy się właśnie z takim mydłem. A oczyszcza jak ta lala, mówię Ci As, z czymś takim jeszcze się nie spotkałam.

      Usuń
  5. bardzo polubiłam kremik enzymion, który dostałam od Hexx w ramach boxa ;) Przypuszczam, że gdyby Lush był lepiej dostępny to dość często gościłby w mojej kosmetyczce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to to, ja na pewno bym go na stałe wpisała do swojej pielęgnacji. Niestety, pomarzyć doba rzecz. Enzymion? Zapisuję i jak będę miała okazję coś dorwać z Lusha to go sobie wypróbuję :)

      Usuń
  6. Dla mnie to jedna z najbardziej ulubionych maseczek :) Zanim Lush stał się w moim zasięgu kupowałam większe ilości i... mroziłam :D W taki oto sposób cieszyłam się nią dość długo. Wcześniej przygotowane małe porcje lądowały na mojej półeczce w zamrażarce :D
    Polecam jeszcze Aqua Marinę, która ma zbliżoną bazę do CC :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od Marylin Enzymion od Ciebie Aqua Marina, lista produktów do wypróbowania rośnie :) Ale ja się z tego cieszę :)

      Popatrz, że nie wpadłam na to, żeby mrozić, o ja głupia. A teraz zostało mi tylko tęsknić za moją CC. Chlip chlip!

      Usuń

Serdecznie dziękuję za Wasze komentarze, każdy czytam, z każdego się cieszę i każdy kolejny to dla mnie motywacja do dalszego blogowania :)