środa, 13 lutego 2013

Różowa kolekcja

Hej!

Tyle razy już pisałam, że jestem świeżo upieczoną miłośniczką różu, że uznałam, że czas najwyższy przedstawić Wam moją różową kolekcję. Wiecie jakie było moje największe zaskoczenie w trakcie przygotowywania tej notki? Że wcale nie mam tego tak dużo jak myślałam :) Czyli jest pretekst do nabycia kolejnych pudełeczek, słoiczków i buteleczek z różowymi mazidłami :)

Całość mojej kolekcji prezentuje się następująco:



Mam wśród nich swoich dwóch ulubieńców, ale tak naprawdę z każdego korzystam regularnie. Preferuję zgaszone, przydymione odcienie, ale zdarza się, że szaleję z kolorem i do tego służą mi dwa, świetne róże z limitowanych edycji Essence - Miami Roller Girl i Breaking Dawn cz. 2, którą jeszcze można gdzieniegdzie spotkać.

Essence Miami Roller Girl nr 01 Dates on Skates to połączenie 3 intensywnych, żywych kolorów - fuksji, koralu i pomarańczy. Ryzykowne? Na pierwszy rzut oka tak, ale po zmieszaniu wszystkich odcieni otrzymujemy mocną brzoskwinię, która po roztarciu na policzku staje się subtelniejsza i dodaje makijażowi świeżości. Róż ma matowe wykończenie, jest miękki, łatwo nabiera się na pędzel, nie pyli, dobrze się rozciera, można stopniować efekt od delikatnego podkreślenia policzków po mocne ich zaakcentowanie.



Essence The Twilight Saga Breakin Dawn part 2 nr 01 Renesmee Red to kolejny róż, który na pierwszy rzut oka wygląda na trudny do oswojenia, jednak w rzeczywistości jest rewelacyjny w użytkowaniu. Ok, jest trudniejszy do opanowania niż Miami..., ale za to jest idealny do wyczarowania rumieńców Królewny Śnieżki. W sam raz na zimę. Musiałam z nim trochę popracować, udało mi się nawet zrobić nim sobie kuku, ale w sumie bardzo się lubimy :) Podobnie jak Miami... ma matowe wykończenie, jest miękki, nie pyli, dobrze nabiera się na pędzel i rozciera. Jednak trzeba z nim uważać, jest dobrze napigmentowany i zamiast fajnego rumieńca możemy mieć na buzi dwa czerwone placki, które raczej nie dodadzą nam uroku ;)



Po mocnych kolorach czas na te bardziej stonowane :)

Zacznę od Kryolan dla Glossybox kol. Glossy Rosewood, który znalazłam w styczniowym Glossyboxie. Jestem z niego bardzo zadowolona, kolor jest wg mnie bardzo uniwersalny, to jasny, przybrudzony, chłodny róż. Ładnie akcentuje policzki, jest bardzo miękki, niestety ma tendencje do pylenia i trochę za dużo nabiera się go na pędzel, ale ładnie się rozciera i daje efekt świeżej cery. Idealny do szybkiego makijażu.



Czas na nowość od Misslyn - Boho Wave Blush z najnowszej wiosennej kolekcji Bohemian Spirit, o której bliżej pisałam tutaj. Róż składa się z 2 ciepłych, świetlistych kolorów - delikatnego różu i beżu oraz zgaszonego chłodnego, fioletu. W przeciwieństwie do poprzedników ma świetliste wykończenie, daje ładne, subtelne rozświetlenie. Jest miękki, trochę pyli, dobrze nakłada się na pędzel i dobrze się rozciera. O ile wcześniej opisane róże były raczej suche, tak ten ma lekko tłustą formułę, jednak nie zauważyłam, żeby pojawiały się po nim jakieś niespodzianki. Dodatkowo róż jest wytłoczony w fale, które przywodzą mi na myśl zmarszczony piasek na plaży. Wygląda to bardzo ładnie i dodatkowo cieszy oko :)




Kolej na cacuszko z mojej ukochanej marki Pupa - róż China Doll Blush nr 01. Oczarowało mnie przede wszystkim tłoczenie różu - gejsza z parasolką, która jest rozświetlaczem. Cudeńko, od którego nie mogłam oderwać oczu i które musiało, po prostu musiało, znaleźć się w mojej kosmetyczce. Poza tłoczeniem róż ma także piękny, kwiatowy zapach, ale nie jest on drażniący i po nałożeniu na policzki jest niewyczuwalny. Pomimo, że w puzderku róż wydaje się dość mocny, w rzeczywistości jest bardzo delikatny, a w połączeniu z rozświetlaczem daje delikatną mgiełkę koloru. Ma również w sobie drobinki, które są widoczne, jednak nie zauważyłam efektu bombki choinkowej, aplikuję go oszczędnie. Z resztą inaczej się nie da, ponieważ jest trochę twardy i nie da się go dużo nabrać na pędzel, co w tym przypadku jest zaletą.



I na koniec jedyny róż w kremie w mojej kolekcji i jednocześnie mój ulubieniec, IsaDora Glow Stick Blusher - nr 10 Rose Bud. Bardzo go lubię, przede wszystkim za prostotę w użytkowaniu, robię dwie kreski na policzkach, delikatnie je rozcieram palcem i już, makijaż gotowy. Rose Bud to jasny róż z delikatnymi różowymi i złotymi drobinkami, które na skórze są niewidoczne. Aplikacja jest banalnie prosta, lekko tłusta formuła jeszcze nie zrobiła mi krzywdy, nie mam żadnych niespodzianek, skóra na policzkach jest gładka i miękka. A efekt tafli jest niesamowity :)




Moim drugim ulubieńcem jest róż ArtDeco Glam Deluxe Blusher, o którym pisałam już w grudniu (KLIK). Mam też miniaturę różu Benefit Dandelion w zestawie Feelin' Dandy, o którym z kolei pisałam tutaj.
Mimo, że róży w kolekcji trochę już mam, to wciąż chcę poznawać nowe, eksperymentuję z kolorami, konsystencjami. I myślę sobie, że w tym miejscu mogę się Wam przyznać do tego, że szczerze pożądam dwóch benefitowych róży - Balla Bamby i nowego cuda w sztyfcie Fine One One i już odkładam na nie pieniążki :)
Celowo nie pisałam o trwałości prezentowanych róży ponieważ wg mnie jest to sprawa indywidualna. Ja np. często dotykam buzi i wiadomo, produkty szybciej się ścierają, co na mnie trwa 4h na kimś innym będzie się trzymało 8h albo tylko 2h.
Używałyście któryś z przedstawionych dzisiaj kosmetyków? Z ogromną przyjemnością poczytam o Waszych różowych ulubieńcach.
Pozdrawiam serdecznie!


4 komentarze:

  1. Super kolekcja. Cudny roz z gejsza. Uwielbiam takie tloczenia. Mam tylko dwa roze w swojej kolekcji. Jeden w tubce The Body Shop i drugi kaszmirowy Physicians Formula. Oba bardzo lubie i nie poprzestane tylko na nich. Moj romans z rozami dopiero sie za zaczyna, caly czas sie ucze ich uzywac :)

    OdpowiedzUsuń
  2. same perełki w tej Twojej kolekcji :-) też mam Pupkę i jestem nią oczarowana :-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. też róż z Pupy jest śliczny:)

    OdpowiedzUsuń
  4. ten glow stick ślicznie wygląda na skórze. :) nie używałam jeszcze różu w tej formie.

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za Wasze komentarze, każdy czytam, z każdego się cieszę i każdy kolejny to dla mnie motywacja do dalszego blogowania :)